Od czego by tu zacząć? Może od tego, że za moich czasów i w mojej okolicy wystarczyło powiedzieć: "mieszkam na domkach" i wszystko było jasne. Każdy wiedział, o które domki chodzi, gdyż w najbliższych stronach nie było drugiego takiego osiedla. Dziś ta historyczna, choć nieformalna nazwa odchodzi powoli do lamusa. Na przykład w Googlach nie udało mi się wynaleźć żadnego adekwatnego odnośnika. Sam wiem niewiele. Tyle, co ze słyszenia, z nielicznych, posiadanych dokumentów, no i z własnych wspomnień. Na pewno są na osiedlu tacy, którzy wiedzą znacznie więcej, lecz ich grono szybko maleje. Podejrzewam, że będzie za to rosło grono mieszkańców, którzy wiedzą jeszcze mniej.
"Domki" współcześnie - widok z satelity wg. Google.
Inspiracją dla inicjatorów budowy mogło być do pewnego stopnia przedwojenne osiedle domków przy fabryce silników lotniczych, czyli współcześnie WSK, lub jak kto woli, Pratt & Whitney. I choć same projekty znacznie się różnią, są podobieństwa. Zwarta zabudowa, przy spokojnej uliczce, na ówczesnych obrzeżach miasta i w sąsiedztwie firmy. Domki - bliźniaki, z dwuspadowym, krytym ceramiczną dachówką, dachem i małym ogródkiem. Jeszcze jeden argument: pomysłodawcy mogli dobrze znać wspomniane osiedle przy WSK, gdyż w tym czasie, gdy zaczęto budowę mojego osiedla, firma inwestująca, czyli jak byśmy dziś powiedzieli "deweloper", prowadziła rozbudowę fabryki silników. Wiem o tym dobrze, gdzyż tam pracował m.in. mój ojciec. Domki wybudowało Rzeszowskie Przemysłowe Zjednoczenie Budowlane, które wkrótce zmieniło nazwę na Rzeszowskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego (RPBP). Popularna "Przemysłówka" to firma, z którą związali swoje losy moi rodzice.
Nie znam doładnych dat rozpoczęcia i zakończenia budowy osiedla. Wiem tylko z posiadanego dokumentu, że nasz domek został przekazany do użytkowania w sierpniu 1957 roku, czyli niemal równo 60 lat temu! Domki powstały jako lokale służbowe RPBP. Pracownikom przydzielano nie tylko całe mieszkania ale również poszczególne pokoje. I wówczas trzeba było dzielić z kimś kuchnię i łazienkę. Nie mam pojęcia, czym się kierowano podczas przydzielania domków, może znajomościami, może zasługami w firmie, pewnie i liczebnością rodziny. Jedno jest pewne - kadra kierownicza nie miała wyłączności na domki z ogródkiem, gdzyż zamieszkiwali je również robotnicy. Dziś jest to raczej trudne do wyobrażenia, by prosty kierowca, murarz czy spawacz był sąsiadem dyrektora naczelnego, ale w PRL-owskich czasach tak właśnie się zdarzało. Mieszkania służbowe nie były w czasach komuny niczym niecodziennym, lecz wydaje mi się, iż służbowe domki z ogródkiem - to już był swego rodzaju ewenement. Muszę tu wyjaśnić, że "moje" domki stoją przy ulicy Budowlanych (co za adekwatna nazwa - budowlańcy zamieszkujący ulicę Budowlanych!). Podobne domki stoją też przy sąsiedniej uliczce Jagiełły. Istotna różnica, pomiędzy osiedlami była taka, iż Budowlanych była od początku ulicą asfaltową a Jagiełły, miała do niedawna nawierzchnię z płyt betonowych. Co do kolejnych różnic nie mam pewności, gdyż opieram się wyłącznie na swojej zawodnej i dziurawej pamięci. Po pierwsze, nasze domki są budowane z płyt żużlo-betonowych, a tamte, na Jagiełły, miały być ponoć w całości wykonane z cegły. Po drugie, jedno osiedle miało byc nieco starsze od drugiego, ale które jest starsze, tego nie wspomnę. I na koniec, nie mam pewności, czy domki na Jagiełły były budowane przez RPBP, czy też jakąś inną, pokrewną firmę budowlaną. Rozwianie tych wątpliwości wymagałoby nieco badań historycznych, na które nie mam ochoty.
Kilka uwag topograficznych. Uliczka Budowlanych nie od razu uzyskała obecną nazwę.
Na początku swego istnienia, wszystkie domki przyłączono do ulicy Kr. Augusta, pod wspólnym numerem 15.
Adresy miały postać np. ul. Kr. Augusta 15 m3/2. Nie wiem, kiedy uległo to zmianie ale w 1966 roku nazwa uliczki i numeracja budynków,
były już takie, jak obecnie. Budowlanych ma charakterystyczny, podkowiasty kształt. W swej środkowej części rozszerza się,
tworząc niewielki placyk. Dawniej niektórzy nazywali go placem Monikowskiego
( Stefan Monikowski był dyrektorem firmy w czasie budowy osiedla). Przez jakiś czas uliczka kończyła się ślepo.
Dopiero po latach udało się ów ślepy koniec połączyć z ul. Kr. Augusta. "Dorobiony" kawałek uliczki można było rozpoznać, po odmiennej
nawierzchni, ułożonej z trylinek. Owa anomalia znikła dopiero podczas niedawnego remontu ulicy.
Domki na osiedlu były tej samej wielkości, lecz posesje na których się znajdowały, miały różny kształt i powierzchnię.
Na przełomie lat 60-tych i 70-tych, podczas budowy wiaduktu śląskiego, niektótre ogródki zostały pomniejszone na potrzeby zjazdu do ul.
Króla Augusta. Od tego czasu topografia osiedla już chyba nie ulegała zmianom.
Napisałem, że domki na osiedlu były tej samej wielkości, nie oznacza to jednak, że były jednakowe. Przede wszystkim były to bliźniaki, w każdym domku dwa mieszkania, będące swoim lustrzanym odbiciem. Poza tym, z nieznanych mi powodów, domki po jednej stronie uliczki miały nieco inny układ niż po drugiej. Wszystkie one miały od strony ogrodu taras. Jednak w "prawych" domkach na taras wychodziło się z kuchni, w "lewych" wychodziło się z dużego pokoju. I tak jedni mieli kuchnię od ulicy, inni od ogrodu. Poza tym jednak domki były do siebie bardzo podobne. Wszystkie otynkowane na szaro, kryte czerwoną dachówką miały w sobie coś z archiektury niemieckiej. Ponieważ były to lokale służbowe, nie można było ich przerabiać ani remontować we własnym zakresie. Dzięki temu zachowały swój spójny, jednolity charakter, jak długo pozostawały w gestii RPBP. Pamiętam z dzieciństwa, że wielu z naszych sąsiadów posiadało samochody. Bardzo wielu, jak na tamte czasy. Niektórzy trzymali swe auta w garażu. Garaże musiały być jednak z konieczności konstrukcjami tymczasowymi, z blachy falistej lub eternitu. Inni, dla odmiany, hodowali kury, nutrie, króliki a nawet świnie. Wymagało to budowy różnych kurników, klatek, szopek. Malowniczych konstrukcji, zlepianych z drzewnych odpadów.
Ostatni domek, zachowany do niedawnego remontu w stanie oryginlnym. Widoczne na elewacji logo budownictwa.
Wprowadziliśmy się do domku w sierpniu 1966 roku. Miałem wówczas niecałe dwa lata. Poprzedniego lokum nie pamiętam. Wszystkie moje wspomnienia z nawcześniejszych lat dziecinnych wiążą się z domkiem i ogródkiem na Budowlanych. Nie byliśmy pierwszymi lokatorami. Sam tego nie pamiętam, wiem jednak z opowiadań, że nasi poprzednicy pozostawili mieszkanie nieco zaniedbane. Pamiętam za to dobrze, jak rodzice, w miarę swoich skromnych możliwości, urządzali dom i ogród. Jak pojawiały się nowe meble, sprzęty, wyrastały nowe rośliny. W tamtym otoczeniu upływały najszczęśliwsze lata mojego życia. Moim placem zabaw było nie tylko własne podwórko, lecz i podwórka sąsiadów. A przede wszystkim ulica, która była bardzo spokojna i bezpieczna. Wszyscy się tu znali, zarówno dorośli, jak i dzieci. Znajomości wykraczały poza osiedle "domków" obejmuąc sąsiednie ulice. Dlatego każdy czuł się tu naprawdę u siebie. Prawdziwa "mała ojczyzna". Nie przypominam sobie tutaj żadnych więszych konfliktów.
W moich latach dziecinnych nie zachodziły na Budowlanych żadne większe zmiany. Zapewne wydawało mi się, że tak już pozostanie. Uroku uliczce dodawały lipy, które niestety z czasem powycinano. Ok. 1970 roku pojawiły się nowe, stylowe lampy uliczne. To wszystko. Każdy wiedział, że mieszka na osiedlu Przemysłówki. W latach 70-tych przypominało o tym logo budownictwa, wymalowane na wszystkich elewacjach. W święto 1 maja, rankiem maszerowała przez ulicę orkiestra zakładowa, wzywając muzyką do udziału w pochodzie. Poza tym było cicho, spokojnie. Ale była to już cisza przed burzą. W 1974 roku RPBP postanowiło pozbyć się domków, oferując aktualnym lokatorom prawo pierwokupu. Większość z tego skorzystała. Każdy stał się panem we własnym domu, czy raczej w swojej połówce i z wolna, jakby nieśmiało, domki zaczęły się przeobrażać. Z początku zmiany były niewielkie, nasz domek też im podlegał. Idąc za przykładem sąsiadów wykuliśmy dodatkowe okno w niedoświetlonej kuchni. Gdy rodzice dorobili się samochodu, wakacje 1978 roku spędziłem pracowicie, pomagając ojcu wybudować murowany garaż. W międzyczasie w niektórych pomieszczeniach pojawiła się, modna wówczas boazeria, zaczęto wymieniać podniszczone parkiety. Oryginalne, szare tynki były już mocno podniszczone i domki, po kolei otrzymywały nowe, różnobarwne elewacje. Nasz domek został otynkowany na nowo bodaj w 1980 roku. Przy okazji cokół obłożono płytkami ceramicznymi. Osiedle zatracało jednolity charakter. Pojawiały się nowe wiaty nad schodami, zadaszenia czy zabudowy tarasów. Jednak prawdziwą rewolucją, która spowodowała, iż osiedle zatraciło dawny charakter, były ingerencje w samą bryłę budynku. Po wykupieniu domków przez lokatorów, okazało się, że dla wielu z nich, brak garażu nie jest jedynym niedostatkiem. Trzy niewielkie pokoje z kuchnią, to już było za mało. I zaczęło się. W zależności od zasobności portfela, wielkości działki i fantazji inwestora, rozpoczęły się przebudowy, nadbudowy, dobudowy. Proces, który trwa nieprzerwanie do dziś. "Klasyczne" modyfikacje to powiększenie pokoi na górze, przez włączenie do nich małych stryszków i podniesienie dachu. Niektórzy budując garaż, wkopywali go w ziemię a nad nim uzyskiwali dodatkowy pokój. Z czasem tam, gdzie wielkość działki pozwalała, rozbudowy nabierały śmiałości i można spotkać domki, które są dwukrotnie większe, niż oryginalnie. Dziś, spacerując po ulicy Budowlanych czy Jagiełły, trudno uwierzyć, że kiedyś wszystkie budynki były tu do siebie bliźniaczo podobne... Jednak nie wszyscy zdecydowali się na przebudowę. Wiele domków (wliczając mój) zachowało pierwotną bryłę, ulegając tylko nieuniknionym remontom. Poza wspomnianymi wcześniej robotami, Rodzice zabudowali otwarty taras, tworząc coś w rodzaju przeszklonej werandy. W ogródku, w miejsce drewnianej szopki na narzedzia, powstała solidniejsza, murowana budowla. Do tego niewielka szklarnia. A potem... wszystko zastygło w tej postaci na dobre dwie dekady. Z małym wyjątkiem. Zwiększony ruch samochodów wymusił utwardzenie podjazdu przed garażem (do połowy lat 90-tych był on trawiasty). Ostatnie inwestycje, jakie rodzice zdążyli poczynić, to była wymiana okien na plastikowe i docieplenie z nową elewacją. Od tego czasu nasz domek zewnętrznie się nie zmienia.
Taras - łącznik pomiędzy domem a ogrodem, w dzieciństwie pełnił rolę centrum mojego małego świata.
Dziś idę sobie spacerkiem przez osiedle, wspominam dawne czasy, rozglądam się, myślę o tym, jakie zaszły tu zmiany.
I dochodzę do wniosku, że te wszystkie zmiany, które opisałem, są stosunkowo niewielkie.
Z wieloma, znanymi mi okolicami, nowoczesne czasy obeszły się znacznie brutalniej, wywracając wszystko "do góry nogami",
równając z ziemią, zabudowując nie do poznania. Tu, na Budowlanych, wciąż jestem u siebie. Oczywiście, to i owo się zmieniło,
bo w ciągu kilkudziesięciu lat musiało.
O samych budynkach już pisałem. Wspomnę o drobniejszych niuansach. Znikneły słupy napowietrznego zasilnia prądem -
zastąpiły je podziemne kable. Dawne płyty chodnikowe zastąpiła wszechobecna kostka, położono nowy asfalt.
Inne, widoczne zmiany mają podłoże bardziej socjologiczne i kulturowe. Jedna rzuca mi się w oczy. Z uliczki zniknęły dzieci.
Nie wiem, czy ma w tym udział postarzenie się osiedla. Już nie bawią się w klasy, nie grają w piłkę na ulicy i nie szaleją na rowerach.
Nie łażą po dachach i po drzewach. Z pewnością są tu jakieś dzieci, lecz pozostają w bezpiecznym zaciszu domów i prywatnych ogródków.
Dzieci zastąpiły samochody. Dawniej samochód, jako coś niezwykle cennego i trwałego, był chroniony przez właściciela. Ktokolwiek posiadał
garaż, skrzętnie w nim chował swój wechikuł. Dziś samochód to tylko duży sprzęt AGD. Ma go każdy, często w gospodarstwie są dwa, trzy.
Właścicielom garaży nie chce się do nich wjeżdżać. Co więcej, wielu nawet nie zadaje sobie trudu stawiania auta na własnym podwórku.
Na Budowlanych nie ma się co temu dziwić. Podwórka są tu małe, bramy ciasne, wjeżdża się z trudem.
W efekcie większość parkuje na chodniku, który tutaj całkowicie zatracił swoją funkcję. Piesi muszą chodzić środkiem ulicy.
W parking zamienił się też wspomniany plac Monikowskiego. Wizualnie zmieniły się też ogródki. Dawniej wszystkie były do siebie podobne:
od ulicy rabaty z kwiatami, za domem grządki warzywne. Dziś na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy wciąż sadzą warzywa.
Starannie plewione grządki zastąpiły trawniki a drzewa i krzewy owocowe, zwykle zamieniły się w thuje.
Ale przecież podczas swego spaceru wciąż dostrzegam pewne elementy, tkwiące niezmiennie na swoim miejscu.
Wiele posesji (tak, jak moja) zachowało do dziś oryginalne ogrodzenie. Mój domek nie jest jedynym, który wciąż pokrywa oryginalna dachówka.
Z placu, jak przed laty, można dojść wąskim przejściem do pobliskiego "Kamieniaka". Niestety, "kamieniak" już od ponad dwudziestu
lat nie jest podręcznym sklepem spożywczym. Stojąc koło niego patrzę w stronę pobliskiej stacji Shell-a. Wysilając pamięć przypominam sobie,
że w tym miejscu przed laty była bocznica kolejowa składu opałowego. Patrzę w stronę cukierni Lecha,
konkurenta Krupy, do której chodziło się na lody. STOP! To jest temat na inną okazję. Wracam do swojego domku, by dumać:
jak go urządzić, żeby się w nim jak najlepiej czuć...
Ja z mamą w ogródku.
Jest jeszcze mało zarośnięty - wszystkie rośliny, krzewy i drzewka są młode, niedawno posadzone.