Daleko jeszcze do ukończenia remontu i ostatecznego urządzenia naszego domku. Jest jeszcze zbyt wcześnie,
by zaprezentować, jak udało się zrealizować pierwotną koncepcję i jak się prezentują poszczególne pomieszczenia.
Za wcześnie na "Wooow!" albo "Phiiii!"... Póki co, postanowiłem przedstawić wybrane meble.
Większość pochodzi z okresu PRL-u. Niektóre są starsze, inne współczsne. Łączy je to, że każdy ma swoją historię i
ma lub znajdzie swoje miejsce w domu.
Dopisałem "miniblog", ponieważ chciałbym tu czasem coś dodawać, bez ładu i składu.
Trudno to nawet zaliczyć do mebli. I trudno powiedzieć, czy w ogóle pasuje do naszego pokoju. Stojąca lampa jest wynikiem zbiegu różnych okoliczności. Najważniejszą z nich była obecność, w piwnicznej graciarni, odwiecznego statywu do aparatu. Piękny, drewniany i zupełnie bezużyteczny przedmiot postanowiłem jakoś wyeksponować. Inspiracja, jak to dziś zwykle bywa, przyszła z internetu. Zrobienie lampki było już tylko kwestią wolnego czasu. Lampka jest dla naszego domku dość symboliczna, gdyż jest hybrydą nowoczesności i antyku. XXI-wieczny abażur i współczesny, lecz stylowy kabel, łączy się dość płynnie ze statywem sprzed 50 czy 60 lat. Osprzęt elektryczny pochodzi z odzysku i jest niewiele modszy. Na przykład oprawka żarówki to kawałek żyrandola, który wisiał w dużym pokoju przez cały okres mojego dzieciństwa. Uwielbiam, gdy uda mi się wykorzystać takie starocie.
Nieraz się zastanawiałem, skąd u mnie zapał do zachowywania i odnawiania, tak bezwartościowych gratów,
jak stare lustro łazienkowe czy wieszak na ręczniki z lat 60-tych. Bo przecież nie są to jakieś cenne zabytki, dzieła znanych projektantów,
wykonane ze szlachetnych materiałów, które można by wystawić na aukcję. Nie! Zwyczajne, krajowe wyroby, dla prostych,
niezamożnych, ludzi pracy z epoki PRL. Doszedłem do wniosku, że to mój osobisty, naiwny objaw buntu wobec procesu nieubłaganego
przemijania. Jestem bezradny wobec faktu, że odchodzą najbliżsi. Nic nie mogę poradzić na to, że nowoczesne nienaprawialne wyroby,
typu smartfon, gdy raz zaczną szwankować, to już do niczego się nie nadają.
Ale jestem władny uratować jakiś haczyk, jakiś skazany na zagładę taboret
czy pudełeczko i dać mu drugie życie. Takie działania są obecnie modne, choć mało kto szuka dla nich głębszej, filozoficznej podbudowy.
Gdy postanowiłem zachować i dalej używać coś z naszego odwiecznego wyposażenia łazienki, nie przypuszczałem, że mogą z
tym być jakieś problemy. A jednak. Na początek miłe zaskoczenia. Pierwsze takie, że drobnym,
chromowanym elementom, całkiem już skorodowanym, pociemniałym, pasta polerska przywróciła znaczną część dawnego blasku.
Nieco tylko zmatowioną szlachetną patyną wieku. Kolejną miłą niespodzianką, była łatwość doboru koloru farby zbliżonej do oryginalnej, dzięki
jakimś nowoczesnym czytnikom. Ale dalej zaczęły się schody. Samo lustro, pociemniałe od starości, wymagało wymiany.
Bez trudu wycięto nowe, na wzór starego. Jednak żaden szklarz w Rzeszowie i okolicy,
nie podjął się wykonania fazy na zaokrąglonych rogach. Ten staroświecki detal, na obecną chwilę przekracza ich możliwości... Wielką trudność
sprawiło również zdobycie odpowiednich wkrętów. Dziś wkręty z jednym wcięciem łebka, pod płaski śrubokręt, wyszły z użycia.
Zastąpiły je wkręty krzyżakowe, niespotykane w latach 60-tych. Nowoczesne wkręty się nie nadają, trzeba użyć starych.
Na potrzeby renowacji mebli, na pewno ktoś, coś takiego produkuje, lecz w Polsce trudno je zdobyć. Nawet w stołecznym,
specjalistycznym sklepie dla konserwatorów, znaleźliśmy tylko parę ostatnich sztuk, bardzo drogich, a wymiarowo niezbyt odpowiednich. Równie trudny
był dobór szklano-metalowej półki, gdyż rozmiar lustra okazał się nietypowy.
Jak w całym remoncie domu, efekt końcowy naszej renowacji, to kompromis pomiędzy tym, czego chcieliśmy dokonać, a tym, co się dało zrobić.
Chociaż nowa tafla lustra nie ma fazy, wkręty pochodzą z moich własnych, piwnicznych zasobów, a półeczka nieco wystaje,
to jesteśmy zadowoleni. A przedmioty, które już-już wędrowały na wielką, poremontową stertę śmieci do wywiezienia, mają znów
długie lata życia przed sobą...
Stół kuchenny należy do mebli, które przywędrowały na Budowlanych w 1966 roku, z poprzedniego mieszkania. Być może towarzyszył moim rodzicom od początku ich wspólnego urządzania się, a wówczas pochdziłby jeszcze z lat 50-tych. Zniknął z kuchni na początku lat 80-tych, gdy przestał pasować rodzicom do nowego stylu wnętrza. Jakaż była moja radość, gdy odkryłem go "na nowo", w domku na działce. I to w stanie umożliwiającym uratowanie! Marzenka się w nim zakochała, od pierwszego wejrzenia. Gdy po odświeżeniu wrócił do domu, od razu odnalazł swoje miejsce w kuchni. Co prawda, gdy niemal rok wcześniej projektowaliśmy kuchnię, nie wiedzieliśmy o istnieniu stołu i nie przewidywaliśmy dla niego miejsca. Treaz jednak musi się ono znaleźć. Cieszę się z tego bardzo. Wszak przez tyle lat, przy tym stole jadałem posiłki, bawiłem się, odrabiałem lekcje. Tu koncentrowało się całe życie rodzinne! Może znów tak kiedyś będzie?
O ile mi wiadomo, fotele, potocznie zwane dziś "muszelkami", produkowano zarówno w NRD,
czyli Wschodnich Niemczech, jak i w Polsce. Miały taką samą, metalową konstrukcję, podobne nóżki, różniły się nieco kształtem.
Były w PRL bardzo popularne w latach 60-tych. I do dziś mogą uchodzić za nowoczesne. W moim rodzinnym domu, były dwa NRD-owskie
fotele, z typowymi, bordowymi obiciami. Jako dziecko, bardzo je lubiłem. Niestety, po paru latach tapicerka się zniszczyła i
nikt nie zadał sobie trudu wykonania nowej. Gdy w połowie lat 70-tych, w domu pojawił się siermiężny, gierkowski komplet mebli "Piast", a w nim
drewniane fotele, muszelki zniknęły. A szkoda!
Gdy okazało się, że dziś można czasem kupić muszelki na aukcjach, zacząłem na nie polować. Niestety,
w większości nie odpowiadały one kształtem tym z mojego dzieciństwa,
i były z reguły odnowione w sposób daleko odbiegający od oryginału. Wreszcie udało nam się zakupić coś, co po dostarczeniu okazało się
prawdziwymi wrakami foteli NRD-owskich. Ich renowacja okazała się o wiele bardziej czasochłonna i kłopotliwa, niż mogliśmy przypuszczać.
Udało nam się znaleźć tapicera, który znał "muszelki" i podjął się wykonać nowe obicie. Ale to nie załatwiało sprawy. Musiałem zatrudnić
tokarza, który przetoczyłby jeden komplet nóżek (po niewczasie okazało się, że dostarczony od innego fotela i niepasujący).
Potem jeszcze lakiernik. Najmniej kosztowne, lecz najbardziej kłopotliwe okazało się wyszukanie cynkowni, która podjęłaby się reanimacji skorodowanych,
charakterystycznych "stópek". Wszystko razem wymagało znacznie więcej zachodu i pieniędzy, niż kupno odnowionych foteli w antykwariacie.
Ale dzięki temu posiedliśmy meble prawie dokładnie takie, jak chcieliśmy i z długą historią. Od razu nabraliśmy do nich sentymentu,
który w naszym domu jest wartością cenioną wysoko.
Ten mały, zgrabny stolik, był w naszym domu od końca lat 60-tych . Wraz z fotelami typu "muszelka" tworzył stylowy kącik kawiarniany. Z czasem przestał pasować do zmieniającego się wnetrza. Wegetował, zdegradowany do roli kwietnika i czego tam jeszcze. Choć w bardzo złym stanie, cudem przetrwał w jakimś kącie, do czasu naszego remontu. Używany tymczasowo, bardzo przypadł do gustu Marzence. Poddaliśmy go renowacji. Blat był niestety zbyt zniszczony, by go uratować, otrzymał więc nowy. Reszta pozostała oryginalna.
Gdy myślałem o urządzeniu dużego pokoju, zamarzył mi się barek. W domu rodzinnym, i moim, i Marzenki, występował tylko pod postacią wnęki w regale, z uchylną klapą.A mnie zamarzył się wolnostojący barek na kółkach. Zacząłem szukać czegoś odpowiedniego w internecie. Nie było łatwo, lecz się udało. Zakupiłem pierwszy, w swoim życiu antyk. I to od prawdziwego antykwariusza. Wiem o tym cacku tylko tyle, że jest polskim wyrobem przedwojennym i do niedawna zdobił jakieś mieszczańskie, krakowskie wnętrze. Barek pochodzi, być może, z warszawskiej fabryki Konrad, Jarnuszkiewicz i Spółka, która była wiodącym producentem metalowych mebli i akcesoriów II Rzeczpospolitej, współpracując z najlepszymi ówczesnymi projektantami. Stan zachowania zabytku, jak na 80 lat, jest bez zarzutu. A prosty, elegancki dizajn, szkło i nikiel, są ponadczasowe i świetnie komponuje się z naszym wnętrzem. Barek będzie chyba najstarszym meblem w naszym domu, jeśli go w ogóle można nazwać meblem.