Rzecz jasna chodzi mi o Hotel “Rzeszów”. Oto był sobie w środku miasta budynek. Wysoki, na jego miarę. Powstawał mniej-więcej w tym samym czasie, co World Trade Center w Nowym Jorku. Miał zdaje się nawet brata – bliźniaka w postaci jakiegoś hotelu w Katowicach, choć głowy bym nie dał. Był jeszcze całkiem dobry, gdy w krótkim czasie, na oczach mieszkańców zginął. Pozostał po nim plac, takie „Ground Zero”. I tu podobieństwa właściwie się kończą. Hotel nie padł ofiarą ataku terrorystów a ponoć twardych praw ekonomii a przede wszystkim własności. Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek ofiarach, bo nie zawalił się nagle lecz został systematycznie wyburzony. Trochę szkoda, że go nie wysadzono spektakularnie w stylu „Discovery” lecz uciążliwie kruszono kulą. I teraz tak: z pewnością dokładnie wszystko opisano z każdej strony w rzeszowskiej prasie, jakby poszukać w internecie, to można by znaleźć i zdjęcia. Ale ja nie śledziłem, nie szperałem i nic nowego tu nie dołożę. Chciałem tylko odnotować zniknięcie hotelu jako jednego z „tych” obiektów. Może i największego do tej pory obiektu, znanego mi z dzieciństwa, który zniknął. Ile wspomnień się wiązało z tym miejscem! Mam na przykład parę zdjęć z nim w harcerskim mundurku...
Wyburzania nie zarejestrowałem, bo mnie w Rzeszowie nie było. Zrobił to mój serdeczny przyjaciel i udostępnił do zamieszczenia.
...Ostatnie dni Hotelu Rzeszów... i "Ground Zero" po nim.