Nie mam pojęcia, ilu ludzi uprawia to pożyteczne, zbożne hobby. Ja nie znam nikogo innego. Sam dla siebie je wymyśliłem. Miałem nawet dylemat, jak to nazwać? Kolekcjonowanie kapliczek? Zbieranie kapliczek? Wyszukiwanie kapliczek? Polowanie na kapliczki odpowiada mi najbardziej, choć samo hobby ma w swej istocie coś z wędkarstwa. Myślę, iż pisanie pójdzie mi łatwiej, gdy oprę się na analogiach z tą popularną w kraju nad Wisłą pasją.
Wędkarze mają wszystko, czego im potrzeba: organizacje, zawody "sportowe", specjalistyczne wczasy, sklepy ze sprzętem, czasopisma, literaturę fachową, może nawet kanał telewizyjny.
Polujący na kapliczki nie mogą liczyć na te wszystkie udogodnienia. Postanowiłem stworzyć choćby małą namiastkę praktycznego poradnika, choć wcale nie czuje się fachowcem w tej dziedzinie.
Po prostu, chciałbym podzielić się własnymi doświadczeniami. Miłośnicy wędkowania mają do dyspozycji przebogatą literaturę. Oprócz wszelakich ogólnych poradników są pozycje opisujące określone
łowiska, metody łowienia, ba poszczególne gatunki ryb. Ja też nie chcę pisać zbyt ogólnie bo temat mnie przerasta, napiszę o jednym łowisku - o Warszawie.
Po co łowić kapliczki?
Takie pytanie mogłaby zadać jedynie osoba postronna, ignorant. Fachowe podręczniki wędkarskie nie wyjaśniają, po co, lub dlaczego łowi się ryby ponieważ każdy rybak wie najlepiej, czemu chce to robić a motywy, powody mogą być tak różne jak różni są ludzie siedzący z wędkami. Z kapliczkami jest tak samo. Zakładamy, że trzeba polować na kapliczki, po to są i koniec.
O wiele bardziej sensowne jest zastanowić się, co robić ze złowionymi kapliczkami. Złowioną rybę można wziąć do domu i przyrządzić, można też ekologicznie ją wpuścić
na powrót do wody. Z kapliczkami, z oczywistych względów należy postępować ekologicznie i pozostawić w spokoju. Na początek wystarczy w zupełności złapaną kapliczkę sfotografować,
zaznaczyć na planie czy wprowadzić do GPS-a. Zawsze będzie można do niej wrócić. Proszę zwrócić uwagę, jak niewiele sprzętu jest potrzebne: minimum to plan Warszawy i długopis.
Wystarczy nawet pamięć absolutna.
Ja złowione kapliczki fotografuję, nanoszę na plan miasta, nadaję im swój własny kod określający z grubsza lokalizację i rodzaj i... nie mam pewności co więcej będę z nimi robił.
Nim jeszcze wyruszymy na polowanie warto przez chwilę się zastanowić: na co właściwie będziemy polować, im lepiej się przygotujemy,
tym mniej rozterek będzie czekać na łowach. Nie łowi się bezmyślnie wszystkiego co żyje w wodzie. Są chronione gatunki i rozmiary ochronne, nie wszystko można schować do saka.
Podobnie, nie warto zachłannie chwytać wszystkich tworów kapliczko-podobnych.
Ja nie jestem w swych łowach szczególni wybredny i nie zawsze udaje mi się stosować sztywno do przyjętych zasad gdyż realny świat nie znosi szufladkowania.
Przedstawię jednak swoje zasady bo uważam, iż nie są takie złe.
Czym właściwie jest kapliczka? To symbol kultu religijnego, monument zredukowany do ludzkich rozmiarów i skrojony na miarę skromnych możliwości fundatora.
Weźmy jakąś okazałą świątynię. Jak katedra Notre Dame w Paryżu czy bazylika w Licheniu. Ujrzyjmy oczyma wyobraźni, jak się kurczy, maleje. Wkrótce nie powiemy o niej inaczej jak kościół,
potem kościółek, kaplica. Wciąż prawdziwa świątynia ale już miniaturowa. Pomniejszmy ją jeszcze trochę i zostanie kapliczka: maleńki domek, do którego jeszcze wciąż można wejść,
jest miejsce na ołtarz i odprawienie mszy. Takie kapliczki zdarzają się przy drogach. Jest to mój pierwszy wierzchołek trójkąta.
A teraz wyszukajmy monumentalny, królujący nad okolicą krzyż. Jak choćby ten na Giewoncie albo na Liwoczy nad Jasłem, posiadający cechy wieży widokowej.
Wystarczy uprościć kształty, zmniejszyć rozmiary i mamy przydrożny krzyż, jakich w Polsce tysiące. Klasyczny w swej formie: dwie skrzyżowane belki. To drugi z wierzchołków trójkąta.
Na koniec wyobraźmy sobie słynną figurę Chrystusa, górującą nad Rio de Janeiro lub choćby jej mniejszą krewną ze wsi Mała na Podkarpaciu. Po zmianie skali do rozmiarów rzeźby ogrodowej
zamieni się w kolejny rodzaj kapliczki, trzeci wierzchołek trójkąta.
Typowa kapliczka - kościółek.
Można wejść do środka by schować się przed deszczem a na upartego odprawić mszę.
Krzyż - wieża widokowa na górze Liwocz i zwykły kapliczkowy krzyżyk.
Forma podobna, tylko wymiary inne.
Monumentalna rzeźba Chrystusa i jej miniaturowa, kapliczkowa wersja.
Jest w kapliczkach coś z modelarstwa. Miniaturki zastępujące wielkie monumentalne pierwowzory.
Lecz czemu ja uparcie wspominałem o wierzchołkach jakiegoś tam trójkąta? Bo kapliczki są przebogate w formę, nie sposób wyliczyć wszystkich typów.
Jednak w przeważające większości zawierają się właśnie w tym trójkącie. I jak najbogatsze palety barw tworzy się z trzech podstawowych kolorów, tak w przeważającej większości
kapliczek można się dopatrzeć elementów tych trzech podstawowych typów: kościółka, krzyża i figury. Typy te płynnie przechodzą jedne w drugie i choć ja dla swych potrzeb je szufladkuję,
klasyfikacja taka jest wielce umowna.
Bo wyobraźmy sobie komputerową animację, w której zmieniamy dowolnie proporcje i wymiary obiektów. Widzimy na przykład, jak nasz kościółek maleje, ołtarzyk zamienia się w mały podest na
którym pojawia się maleńka figurka. Figurka rośnie a wraz z nią okna. Ściany zanikają aż pozostaje gablotka lub daszek nad figurką, który w końcu znika. Podstawka figury urasta tymczasem do
rozmiarów solidnego cokołu. Jesteśmy na drugim wierzchołku trójkąta. Prawda, że łatwo to poszło. Niech nasz cokół nadal rośnie i smukleje a figura na powrót karłowacieje aż skrywa się maleńka w
niszy cokołu. Na czubku cokołu, co przypomina teraz kolumnę lub obelisk wyrasta maleńki, niepozorny krzyżyk. Mamy przed sobą kapliczkę słupową, jakich wiele znajdziemy i w okolicach Warki i w
Beskidach. Ale niech się nasz krzyż rozrośnie, zgrubieje, przytłoczy potęgą cokół, wdepcze go w ziemię. Klasyczny przydrożny krzyż. Równie łatwo przekształcić krzyż na powrót w kapliczkę -
domek a ten zredukować do rozmiarów niewielkiej skrzyneczki z szybką, w sam raz do powieszenia na drzewie. Spróbujmy spłaszczyć tę skrzyneczkę aż pozostanie z niej ramka do świętego obrazka...
Tu jest i krzyżyk i figurka. Forma wolno stojącego domku ale proporcje słupka. Klasyfikacja takiej kapliczki to zawsze dylemat.
Ja wiem, że przydługi jest ten mój wywód, chciałem jednak dowodnie wykazać, iż żadne sztywne klasyfikacje kapliczek nie będą nigdy uniwersalne, bo prócz czystych rasowo kapliczek, figur i krzyży przydrożnych spotyka się w Polsce nieskończone bogactwo kapliczkowych krzyżówek - kundelków.
Wbrew pozorom, to nie grób partyzanta a pamiątka szczęśliwego ocalenia. Kapliczka to czy nie kapliczka?
Co ciekawe, według mapy topograficznej, kaliczka tu gdzieś stała. Może ta bryła cegieł jest jedyną pozostałością?
Sprawy się komplikują również pod innym względem. Kapliczki mają bliskich krewnych: pomniki, tablice pamiątkowe i nagrobki. Co zrobić na przykład z takim krzyżem stojącym w miejscu bitwy ze Szwedami czy kapliczką Matki Boskiej, będącą w rzeczywistości pomnikiem lotników? Mnie przychodzi z pomocą nieco znajomości historii. Wiele kapliczek i krzyży rozrzuconych po kraju, które są dziś nieme, bezimienne, stawiano niegdyś na miejscach szczególnych wydarzeń, tragedii, miejsc śmierci i pochówków. Szkoda, że większość z tych historii poszła w zapomnienie, ja znam zaledwie parę. Ta świadomość pozwala mi jednak uznawać śmiało za kapliczki, wszystkie pomniki i nagrobki, które swą formą i ludzkim rozmiarem od typowych kapliczek nie odbiegają.
Pomnik bitwy ze Szwedami i pomnik lotników.
Wyglądają, jak kapliczki lecz czy to jeszcze są kapliczki?
Kolejnym dylematem, który musiałem rozstrzygnąć wybierając się na łowy była lokalizacja. Bo nie każda kapliczka, choć z wyglądu kapliczka to Taka kapliczka. Kapliczka przydrożna, śródpolna, śródmiejska czy w końcu śródleśna jest z założenia obiektem publicznym, przy którym każdy przechodzień mógłby się przeżegnać, zatrzymać, zamyślić czy pomodlić gdyby tylko chciał. Więc powinny być ogólnie dostępne. Lecz nie wszystkie kapliczki chcą stać na rozstajach dróg, czy przy mostach. Im bardziej teren jest zabudowany tym więcej spotyka się kapliczek na prywatnych posesjach. I ja ich generalnie nie odrzucam, gdy tylko spełniają pewne kryteria. Po pierwsze muszą być trwałe. Trwałość niepozornych kapliczek i krzyży jest ich tak istotną cechą, że są elementami dokładnych map topograficznych. Rozwinę ten ciekawy temat później. Bo cóż z tego, że ktoś ma fantazję postawić sobie na pieńku cepeliowskiego świątka w ogródku, gdy za rok może go zastąpić, krasnalem, karmnikiem czy wiatraczkiem. Nie! Stawianie kapliczki to sprawa poważna. Stawia się ją na wieki. Wydaje mi się, że powinny być poświęcone przez księdza. By każdy się dobrze zastanowił, nim ją usunie.
Ogrodowy Chrystus zamiast krasnala. Chciałbym wierzyć, iż zostanie tu na wieki.
Posesja, na której stoi kapliczka jest czasem nieogrodzona. Zwykle jednak ma płot. Który często z szacunkiem kapliczkę omija, podkreślając publiczny, ogólnodostępny charakter. Lecz ja nie odrzucam i tych ogrodzonych, jeśli stoją w racjonalnej odległości i frontem do drogi. Bo widywałem, a jakże i Matki Boskie patrzące sobie gdzieś na dom czy w głąb podwórka. I dobrze, niech sobie będą lecz nie łapią się do mojej kolekcji. Są to kapliczki czysto prywatne. Muszę jednak przyznać (a uwaga ta odnosi się do wszystkich reguł, które sobie wyznaczyłem) że robię czasem wyjątki. Zgodnie z zasadą, że "na bezrybiu i rak ryba". Trafiają się bowiem połacie Warszawy tak wyjałowione pod względem kapliczek, iż cieszy mnie każdy najskromniejszy akcent religijny, który w normalnych warunkach bym zlekceważył.
Symbole religijne można znaleźć wszędzie.
Święci może garnków nie lepią ale przypilnować komuś prania? Jak najbardziej!
Pokrewnie kapliczkom przydomowym są małe figurki, najczęściej sztampowe Matki Boskie, wstawiane w niszę na ścianie domu. Te z reguły ignoruję, jeśli są ozdobą prywatnego domu. Inaczej się sprawy mają, gdy figurka, często pokaźnych rozmiarów i wyższej wartości artystycznej, tkwi na fasadzie wielopiętrowej kamienicy. Nie wiem czy to zupełnie słusznie, lecz taką właśnie zasadę obrałem i jej się trzymam. Od kapliczek w fasadach kamienic już krok tylko do Kapliczek Warszawskich czyli podwórkowych. Nie wiem, czy można je uznać za gatunek endemiczny czyli występujący tylko tutaj, ale jako lokalna atrakcja doczekały się własnych opracowań, albumów i wystaw fotograficznych. Jeszcze o nich napiszę. Tu spojrzę na nie od strony lokalizacji. Kapliczka Warszawska mieści się zwykle w bramie lub podwórzu starej, wielopiętrowej kamienicy w centralnych dzielnicach przedwojennej Warszawy. To ją wyróżnia i z tego rodzą się kłopoty. Bo pół biedy na Pradze. Gdy się ktoś nie lęka towarzystwa meneli, zapachu moczu i odrapanych murów, może się zapuszczać śmiało. Jednak w Śródmieściu zwykle do sforsowania jest brama z domofonem. Ja przyjąłem zasadę następującą: jeśli podwórze jest ogólnodostępne, choćby w określonych godzinach (różne sklepiki poupychane w podwórzu) lub jest nie dostępne ale przez kratę można kapliczkę zobaczyć i sfotografować, to ja taką uznaję. A jak trzeba się na dane podwórko zakradać, dostawać podstępem czy po prośbie, to nawet jakby tam kapliczka była - dla mnie nie istnieje. Swego czasu wynalazłem parę podwórkowych kapliczek w okresie gdy miałem zepsuty aparat. Kapliczki odnotowałem lecz zaległości w fotografowaniu odrabiałem po wielu miesiącach. I jedna z kapliczek okazała się już niedostępna. I choć wiem, że tam jest, do mojej kolekcji już się nie kwalifikuje.
Kolejny problem to cmentarze a w szczególności tereny przykościelne. Wracając do wędkarskich analogii, szukać tam figur czy krzyży to jak odwiedzić stoisko rybne w hipermarkecie. Wiadomo, że tam są ale nie o to chodzi. Ja obrałem następującą metodę: zaliczam sobie to, co stoi na terenie nieogrodzonym. Niektóre moje trofea są przez to mocno naciągane, stoją bardzo blisko kościoła, lecz ja się tym nie przejmuję.
Już wiadomo co uznaję za kapliczki i w jakich miejscach ich szukam. Teraz słów parę o łowisku czyli obszarze poszukiwań. To prosta sprawa. Pewnego dnia kupiłem aktualny plan Warszawy, przyjrzałem mu się uważnie i postanowiłem zapolować na kapliczki na całym obszarze w granicach miasta, przeczesując kolejno poszczególne gminy - dzielnice. Podział administracyjny może oczywiście znów ulec zmianie ale ja go zignoruję. Wszak do niedawna w granicach diecezji, jak mucha w bursztynie, tkwił zachowany przedwojenny kształt Polski. Więc mój obszar polowań to Warszawa AD 2006! I jeszcze jedna uwaga: poza wielkomiejskim "jądrem" stolicy, ulubionym terenem mych łowów są tereny wchłonięte, przetrawione przez molocha. Mniej chętnie zapuszczam się do samodzielnych osad na siłę administracyjnie "doklejonych", jak Ursus czy Rembertów. Temat jest ciekawy i jeszcze go później rozwinę. Zacząłem od dzielnic najbliższych, tak było najłatwiej, z czasem zacząłem urządzać dalekie safari w przeciwległe krańce miasta.
Jak już wspomniałem, stworzyłem dla własnych celów, głównie porządkowych, określoną klasyfikację kapliczek. To rzecz wielce umowna, prócz kapliczek czystych rasowo jest dużo typów pośrednich, jednocześnie kwalifikujących się do kilku grup albo do żadnej. Wszak jakoś trzeba sobie radzić, więc przedstawię swoją klasyfikację.
Ten piękny krzyż można było wypatrzeć z samolotu startującego na Okęciu.
Ostatnio mi się to nie udało. Czyżby padł ofiarą rozrostu stolicy?
Krzyż. Może być prosty lub ozdobny. Z Krzyżem jest sprawa oczywista, dopóki zachowuje swój szlachetny, klasyczny kształt i wyrasta z ziemi. Może być solidny, z drewna, betonu lub tandetny, zespawany z dwóch rurek. Może mieć dodatki: a to ktoś doczepi figurkę Chrystusa, a to domek z Matką Boską, może go podtrzymywać solidny fundamencik. Chodzi wszak o to by proporcje dodatków, (odnosi się to w szczególności do cokołu), nie zachwiały dominacją krzyża. Bo gdy postument się rozrasta, nabiera cech ozdobnych, zawiera w sobie np. figurkę, muszę w pewnym momencie powiedzieć, iż jest to inny typ.
Nazywam go "Krzyż na ozdobnym postumencie". Taką postać ma wiele pięknych, zabytkowych obiektów. Niestety, jakby dla przeciwwagi, trafiają się wyjątkowo bez smaku skonstruowane straszydła. Ale o gustach lepiej nie dyskutować a ja wszystkie swoje kapliczki traktuję równo. Wszystkie żyją swoim kapliczkowym życiem i spełniają jakieś swoje zadanie.
Dwa grzyby w jednym barszczu.
W tym samym miejscu wyrosły: prosty, wysoki krzyż i klasyczna domkowa kapliczka.
Figura. Gdy na cokole zamiast krzyża pojawia się rzeźba, nie ma wątpliwości, iż to inny typ kapliczki. Zazwyczaj nie ma się nad czym zastanawiać. Czasem zamieszkują wnęki czy występy na ścianach budynków, nieraz pozbawione własnego postumentu. Ale wiele z nich nie stoi pod gołym niebem. Powszechnie spotyka się tzw. Matki Boskie Gablotne, inne mają jakieś daszki, ochronne wiaty. Często te konstrukcje rzeźbę przytłaczają, ginie ona wśród solidnych filarów i innych ozdobników. Osobiście biorę pod uwagę oryginalność, wartość artystyczną rzeźby. Jeśli to sztampowa gipsowa figurka z Veritasu, mniej mam dla niej litości i kwalifikuję a poniekąd degraduję do kolejnego typu, czyli:
Kapliczki to zwierciadło gustów i fantazji fundatorów.
Najpowszechniejszy element to gipsowa Matka Boska w szklanej gablotce.
Kapliczki zwykłe albo prawdziwe. Taka idealna miałaby na przykład postać niewielkiej, pobielonej, kwadratowej wieżyczki z czterospadowym daszkiem. Od przodu łukowo zakończone okienko, za nim wnęka z religijnym akcentem. Na przykład jakiś krucyfiks czy święty obrazek przystrojony zeschłymi kwiatami. To był jeden z idealnych wzorców. W praktyce pakuję tam wszystko, co nie mieści mi się w innych przegródkach. Nic dziwnego, że panuje tam niezwykłe bogactwo form i treści - od sielskich wiejskich akcentów po festiwal kiczu.
Kapliczka słupowa w rzadkiej, czystej formie.
Kapliczka słupowa. To odmiana bardzo malownicza i archaiczna. Niestety w Warszawie nieczęsto spotykana. Różni się od tej zwyczajnej głównie proporcjami. Zasadniczym akcentem jest słup czy też wysoka kolumna. Motywy religijne w tym przypadku są proporcjonalnie małe i umieszczane najczęściej na szczycie lub we wnękach górnej części. Rzadziej piętowo, na różnych poziomach. Bywa, że święci patrzą ze swej wieży na cztery strony świata a wówczas kapliczka ma w sobie coś z pogańskiego posągu Światowida.
Symbol trwałości kapliczki. Święty obrazek wrośnięty w pień 200-letniej sosny.
Kapliczka nadrzewna albo domkowa. Bogactwo formy i treści jest tu nie mniejsze niż wśród zwykłych kapliczek. Ich wspólną cechą jest niezdolność do samodzielnej egzystencji. Są z natury stworzone do zawieszenia na drzewie lub na murze. Nie nadają się na punkty topograficzne. Mają zwykle postać małych domków - skrzyneczek, krucyfiksów czy tylko oprawionych, świętych obrazków. Lecz ich maleńkie rozmiary zwodzą, ulotność jest pozorna. Raz zawieszone na drzewie potrafią wytrwale tkwić na posterunku, pozostawiając niezatarte blizny w korze stuletnich drzew.
To nie licznik prądu ani skrzynka gazomierza.
To jedna z licznych warszawskich kapliczek podwórkowych.
Przyszła pora wspomnieć jeszcze raz o Kapliczce Warszawskiej, bo choć ja ich osobiście specjalnie nie wyróżniam, są z pewnością charakterystycznym elementem krajobrazu i klimatu stolicy. Wkradają się w kadr filmowcom, fotograficy poświęcają im wystawy. Zwrócono na nie uwagę w Spacerowniku Warszawskim. Nie odznaczają się niczym szczególnym poza tym, że zdobią podwórza lub przejścia bramne wielu kamienic Śródmieścia i Pragi. Bywają wśród nich figurki, małe skrzyneczki i święte obrazki wiszące na ścianie. Niektóre to pełnowymiarowe kapliczki wolnostojące. Nie przypominam sobie by któreś przybierały kształt krzyża lub kapliczki słupowej. Zazwyczaj są zrobione prymitywnie, bez dbałości o estetykę. Lecz nie o to chodziło fundatorom i jestem dla nich wyrozumiały. Przyznam się, iż nie zgłębiałem zagadnienia i znawcy Warszawy mogliby mnie sprostować ale uważam, że większość tych kapliczek powstała podczas okupacji. Wiadomo, jak trwoga, to do Boga. Łatwo to sobie wyobrazić: długi majowy dzień. Jeszcze jasno a już godzina policyjna. Brama kamienicy zamknięta bo i tak nie wolno wychodzić. Ktoś wynosi z domu święty obrazek, wiesza lub stawia na krześle. Co pobożniejsi mieszkańcy a przede wszystkim mieszkanki zbierają się i wspólnie modlą. W ten sposób nabierają otuchy, czują się raźniej. Nie wiem czy tak było lecz tak być mogło. Faktem jest, że kapliczki istnieją, nie wzięły się znikąd i bez powodu. Są i długo pozostaną miłym akcentem, ozdobnikiem wielkomiejskiej dżungli.
Po tak obszernym przygotowaniu teoretycznym pora wreszcie przejść do sedna, czyli jak wyruszać na łowy.
Na początek łatwa zdobycz. To kapliczki oswojone, wcale się przed nami nie kryją lecz same ufnie jak baranki wystawiają się na celownik aparatu. Bo przecież wystarczy, nie ruszając się z fotela przypomnieć sobie kapliczki o których się wie. To prawda, że zwykle nie zwracamy na nie uwagi. Są na co dzień bezużyteczne, ciche, niepozorne. Wtapiają się w otoczenie. Lecz czasem kapliczkę dostrzegamy, ze zdumieniem odkrywamy jej istnienie, gdy na przykład spostrzegamy starszą osobę przy czynnościach porządkowych. Bo choć są kapliczki "martwe", bez widomych oznak czyjejkolwiek pamięci, to inne, może nawet większość ma swoich anonimowych opiekunów. Dla nich ta malutka skrzyneczka czy obrazek nie są zbytecznym, surrealistycznym tworem, lecz obiektem bardzo ważnym.
Efekt łowów kartograficznych. Wg szczególowej mapy tu miała stać kapliczka...
Pozostał postument ukryty w krzakach. Co na nim kiedyś stało, już się chyba nie dowiem.
Kapliczkę naprawdę bardzo łatwo przeoczyć i przeszukanie własnej pamięci może przynieść mizerne rezultaty. Teoretycznie można by poszukiwania rozszerzyć o rodzinę, znajomych.
Ale kto wie, jak by nas potraktowano, gdybyśmy się poważnie zaczęli rozpytywać o kapliczki. Już lepiej sięgnąć po szczegółowy przewodnik. Wiele 18-to i 19-to
wiecznych kapliczek to zabytki i bez trudu odnajdziemy Św. Jana Nepomucena z Placu Trzech Krzyży czy kapliczki Wawrzyszewa. Wspomnę tu, że kapliczki mają swoją własną literaturę fachową.
Ja posiadam tylko książkę Wiktora Zina lecz z pewnością jest ich więcej. Chyba jednak nie tędy droga. Mamy w końcu na kapliczki polować a nie doktoryzować się na ich temat.
Lepiej będzie sięgnąć do kartografii. Na nic plany i miejskie atlasy. Ale taka mapa topograficzna 1:10 000 to już jest coś. Sam odnalazłem na niej kilka kapliczek,
których w życiu bym w terenie nie wypatrzył. Niestety, posiadam zaledwie kilka arkuszy, pokrywających niewielki obszar. Zdobycie kompletu, dla całej
Warszawy byłoby trudne i kosztowało majątek. Lecz gdy już ktoś ma dostęp, to jest godny polecenia sposób. Takie polowanie przy biurku.
Jeśli kogoś brzydzi szelest papieru i ufa tylko słowu wyświetlonemu na monitorze, to sieć stoi otworem. W Internecie podobno jest wszystko, trzeba tylko umieć szukać.
Więc teoretycznie powinny się tam znajdować i wszystkie kapliczki. Nie ma chyba przeszkód zapolować na nie za pomocą myszy i klawiatury. Kapliczki naprawdę są w Internecie.
Niektóre mają nawet własną stronę! Ja znam jedną. I właśnie przez Internet ją znalazłem a dopiero później zobaczyłem na własne oczy.
Ursynowska kapliczka, co ma własną stronę internetową. I przez internet ją znalazłem!
Ja od jakiegoś czasu z zapałem i zawzięcie poluję na kapliczki. Nieraz się zastanawiam, czy istnieje jakiś ich spis, rejestr. A jeśli tak, to gdzie i kto go prowadzi. Gdybym taki wykaz posiadał, polowanie straciłoby sens. Po prostu z góry wiedziałbym, gdzie są. I dobrze, że wykazu nie mam bo sam mogę go tworzyć.
Jak dla mnie najlepszym i niezawodnym sposobem upolowania wszystkich kapliczek na danym obszarze jest wyruszenie w teren i samodzielne ich odszukanie. Niestety, z tą niezawodnością różnie bywa i nie ma się co łudzić, iż za pierwszym razem uda się wypatrzeć wszystkie kapliczki. Trzeba mieć sokoli wzrok i podzielność uwagi. Ja już zwątpiłem i w jedno i w drugie. Zdarzało mi się przeoczyć nie tylko kapliczki kryjące się na murach czy drzewach lecz pomijałem i takie duże, stojące jak wół na widoku. Odkrywałem nagle kapliczki przy ulicach wielokroć wcześniej przemierzanych. Są setki warszawskich ulic i dziesiątki placów, które przemierzyłem w poszukiwaniu kapliczek i nie mam zamiaru do nich wrócić. Bóg raczy wiedzieć, ile ja tam kapliczek przeoczyłem.
Przykład bogatego życia kapliczek.
Kapliczka nadrzewna przerobiona a właściwie wstawiona do kapliczki stojącej i drzewo na którym dawniej wisiała...
Poza tym kapliczki żyją własnym życiem. Wspominam o ich trwałości ale wiem dobrze, że czasem jednak znikają, są remontowane, modyfikowane, przesuwane. Powstają nowe. I dlatego przeszukanie jakiegoś miejsca o niczym nie przesądza, niczego nie zapewnia.
Rzecz wydaje się prosta: idziemy sobie drogą czy ulicą, rozglądamy na prawo, na lewo. Jakże miałoby umknąć naszej uwadze coś takiego, jak kapliczka? A jednak.
Kapliczki mogą się czaić wszędzie. Na fasadzie mijanego budynku, wyżej niż zadarliśmy głowę. Po drugiej stronie pnia mijanego drzewa, w kępie gęstych krzaków.
Kapliczki są kapryśne. Jak ryby. Jednego dnia biorą, innego nie. Szukanie ich przypomina grzybobranie. Gdy się wie, gdzie i jak szukać szanse są dużo większe.
Lecz piękne okazy spotyka się czasem w miejscach najmniej spodziewanych.
I tak na przykład maszerując ulicą Śródmieścia nie złowimy warszawskich kapliczek, bo trzeba zajrzeć za każde ogrodzenie i na każde podwórko. Nie zlęknąć się wystających w bramie meneli. Bo tam się właśnie, w głębi podwórek, te słynne warszawskie kapliczki skrywają. Występują tam, gdzie zachowały się resztki zwartej, wielopiętrowej zabudowy z czasów przedwojennych. Lecz niechętnie pojawiają się przy budynkach nowocześniejszych, wybudowanych tuż przed wojną. Wolą ciemne studnie odrapanych kamienic czynszowych z przełomu wieków. Stoją sobie pośród śmietników, piaskownic i zaparkowanych samochodów. Próżno szukać ich w szykowniejszych domach zajmowanych przez okupanta a później przez komunistycznych dygnitarzy. Polowanie na podwórkach kamienic z dala od centrum nie jest beznadziejne lecz przynosi marne efekty. Ja wyznaczyłem sobie na mapie zasięg gęstej, przedwojennej zabudowy i poza tym obszarem dokładnie podwórek nie przeszukuję.
Trzeba być szczególnie ostrożnym, zapuszczając się do ekskluzywnych, przedwojennych dzielnic willowych. Ustawianie kapliczek nie było tam w modzie. Po długich bezowocnych poszukiwaniach łatwo stracić czujność. Nie rozglądać się już uważnie, mieć ochotę odpuścić. I wtedy właśnie można przeoczyć nowoczesną figurkę ustawioną w ogrodzie czy małą gustowną płaskorzeźbę. Trzeba być wytrwałym. Nawet w najbardziej jałowej, bezbożnej okolicy wypatrzymy w końcu jakąś skromną Matkę Boską, przesłoniętą tujami.
Kolejne łowiska to blokowiska. Jest to trudny teren. Zarówno pierwsze osiedla budowane tuż przed wojną, jak i te późniejsze, stalinowskie, wielkopłytowe zdają się być kapliczkowymi pustyniami. Lecz nie dajmy się zwieść pozorom. Wystarczy przebyć główne ulice i aleje tych osiedli a wcześniej, czy później natrafimy np. na jakiś świeżej daty krzyż jubileuszowy czy też papieski. Ale prawdziwe niespodzianki kryją się w labiryncie międzyblokowych, poplątanych dróżek i uliczek. Cała trudność by wyłuskać te igiełki w stogu siana. I nie ma właściwie innego sposobu niż zawzięte, uciążliwe krążenie po osiedlu. Często jednak wielogodzinne, bezowocne polowanie zniechęca, osłabia czujność. Ja nie będę krył, iż mając do wyboru krążenie po blokowisku albo po dzielnicy willowej, wybieram to drugie. Lecz w końcu na blokowisko też zapuścić się trzeba i ja mam na to swoje sposoby. Wyznaczam tereny o wyższym prawdopodobieństwie trafienia, metodą, którą przedstawię później. A jeśli takich nie ma? Cóż, wówczas zdaję się na przysłowiowy łut szczęścia, rzucę okiem pobieżnie tu i tam i ruszam dalej ze świadomością, że wiele kapliczek mogłem przeoczyć.
Poszczególne dzielnice spajają ze sobą główne ulice, aleje, trasy szybkiego ruchu. Jeżeli są to "odwieczne" ciągi komunikacyjne, jak ulica Puławska czy Grochowska, można być prawie pewnym udanych łowów, jednak posuwanie się wzdłuż nowopowstałych tras też nie jest zupełnie beznadziejne, gdyż podobnie, jak w przypadku blokowisk trafiają się fundatorzy podtrzymujący tradycję. Stawiane są nowe krzyże i figurki. Oczywiście nie na taką skalę, jak dawnymi czasy. Unikalność nowych kapliczek stanowi o ich atrakcyjności bo niestety nie walory estetyczne. Dziś pisząc te słowa myślę o niepewnej przyszłości: przepowiadanym przez ekonomistów głębokim, ogólnoświatowym kryzysie. I zastanawiam się, czy znów, kiedy nędza zajrzy wielu ludziom w oczy nie zacznie przybywać kapliczek?
Oprócz blokowisk największe obszary stolicy zajmuje niska zabudowa indywidualnych domków. W większości pozbawiona splendoru najlepszych, ekskluzywnych dzielnic willowych. Nieco kolorytu tym rozległym obszarom nadaje dziwny kontrast, przemieszanie tradycyjnych, niskich psich budek z nuworyszowskimi zameczkami Gargamela. Poza tym nic ich nie odróżnia od podobnych osiedli rozrzuconych po kraju. Taka miejsko-podmiejska mieszanka, przechodząca nieraz w prawdziwą wieś. A wszystko to w granicach metropolii. Tam łowy będą zawsze udane. Jest przy tym pewna prosta prawidłowość: im bardziej osiedle przypomina miasto - tym mniej kapliczek, im bardziej przypomina wieś - tym więcej.
Co robić z upolowanymi kapliczkami? Ja na bok odkładam ich artyzm, stronę artystyczną. Jak do tej pory nie wnikam w treść religijną. Choć byłoby ciekawe przyjrzeć się bliżej, co nam pozostanie na dnie koszyka po odfiltrowaniu niezliczonych figurek Matki Boskiej i mniej licznych Chrystusów. W jakich świętych Warszawiacy zainwestowali? Może przyjdzie jeszcze na to czas? Ja, jak wspomniałem zaznaczam kapliczki na mapie. Konsekwentnie nanosząc upolowane i zarejestrowane kapliczki na plan, powoli tworzę obraz ich zagęszczenia w stolicy. Przedstawienie tych wyników, czy też wysuwanie na ich podstawie jakichś daleko idących wniosków nie należy do tematu mej gawędy. Każdy łowca kapliczek niech się delektuje wynikami polowania na własny sposób.
Zamiast tego chciałbym wspomnieć o swoim ulubionym sposobie polowania na kapliczki. Wynika on z cechy, która w kapliczkach najbardziej mnie intryguje i porywa. Tą cechą jest ich nadzwyczajna trwałość. Pozornie drobne i delikatne. Można je zmieść jednym ruchem łyżki koparki. Czymże jest kapliczka przy otaczających ją budynkach, drzewach, czy biegnącej obok drodze. Od krzyża solidniejszy wydaje się słup latarni i billboardu, ba, nawet czasem znak drogowy. Ale to właśnie mała kapliczka chroni często drzewo przed ścięciem a próchniejący, krzywy krzyż jest jedyną pamiątką po ruchliwej niegdyś drodze. Kapliczki są jak mini - świątynie i każdy się zastanowi nim którąś usunie. Przynajmniej w Polsce. I takich krajów nie ma wiele.
Mnie najbardziej fascynuje odkrywanie kapliczek, niemych świadków przeszłości i przemian krajobrazu. Niektóre z nich to ostańce, tkwiące na swym odwiecznym miejscu, gdy wszystko co je otaczało porwała już fala przemian. Jaka szkoda, że tak niewiele ma swą pisaną czy choćby zapamiętaną przez ludzi historię...
Kapliczka tkwiąca wśród nieużytków. Wypatrzyłem ją... na przedwojennej mapie.
Kapliczki ostańce można odnajdywać przypadkiem, można ich nie rozpoznać. Ja wyszukuję je z premedytacją. I to jest dla mnie fajna zabawa. Lecz nim wyruszę w teren, trzeba usiąść przy biurku. Wcześniej należy się zaopatrzyć w stare, przedwojenne mapy. Reprinty takich map są na szczęście ogólnie dostępne. Jeżeli mamy dokładną mapę topograficzną, może uda się nawet odnaleźć zaznaczone krzyże i kapliczki. Mamy je wówczas podane niejako na talerzu, wystarczy udać się pod wskazany adres i sprawdzić, czy jeszcze istnieją. Można w ten sposób ze zdumieniem upolować kapliczkę w miejscu zupełnie przez nas nieoczekiwanym. Lecz to są przypadki nieliczne, takie ziarnko dla ślepej kury. Mam skuteczniejszą metodę. Należy po prostu przeanalizować dokładnie interesujący nas obszar na starej mapie i zaznaczyć precyzyjnie na planie współczesnym dawny układ dróg i zasięg zabudowy. To nic, że często nijak się to ma do obecnej siatki ulic blokowiska. Zwykle udaje się odnaleźć jakieś punkty odniesienia. A potem należy próbować przebyć teren dawnymi szlakami. Efekty bywają zaskakujące. Natrafiamy na znikome, nieraz ostatnie ślady dawnych osad, przed wielu laty wchłoniętych, zmiażdżonych i przetrawionych przez molocha.
Warszawa nie jest gigantyczną metropolią lecz odległości są i tak spore. Kapliczek podwórkowych w Śródmieściu czy na Pradze szuka się dobrze pieszo lecz na innych łowiskach najlepiej użyć roweru.
Ma on dla mnie mnóstwo zalet. Połączenie przyjemnego z pożytecznym. Bo ja tak czy owak jeżdżę na rowerze. Dla zdrowia i przyjemności. Nieczęsto da się zorganizować wyprawę,
powiedzmy do Puszczy Kampinoskiej czy Kozienickiej. Nawet parogodzinny wypad za miasto nie jest codziennością. Codziennością są krótkie przejażdżki po Warszawie. Im krótsze,
tym bardziej rutynowe. Polowanie na kapliczki jest wspaniałym pretekstem do zapuszczania się w okolice, które inaczej bym ominął. I mogę chyba stwierdzić, że przejechałem dzięki nim taki
kawał Warszawy jak mało kto. Nad wyprawą nie trzeba się długo zastanawiać ani do niej przygotowywać. W każdej chwili można przerwać. Na początku wystarczy wolna godzina by penetrować najbliższe
okolice. Z czasem rozszerza się obszar łowiecki , wówczas potrzebne są dwie - trzy godziny na jego przemierzanie. Na penetrowanie przeciwległego krańca Stolicy wystarczy spokojnie pół dnia.
Zwłaszcza, iż długotrwałe przeczesywanie jednorodnego terenu staje się monotonne i przyjemniej pobłąkać się między różnymi dzielnicami.
A z kapliczkami bywa różnie: czasem spotyka się ich wiele, czasem wraca się z niczym. Ale ile się przy tym człowiek Warszawy naogląda! Ile dziwów!
Cudacznych mieszkańców, starych samochodów, podwórek wyglądających jak wysypiska śmieci, dworków drewnianych prosto ze skansenu i willi przeniesionych żywcem z Beverly Hills.
Pod jedną firmą terenówki jak do rajdu Dakar, pod drugą parkują Bentleye. Jakieś dziwaczne sklepy i warsztaty, których istnienia byśmy nie podejrzewali. Skromna siedziba wielkiej firmy,
ambasada egotycznego kraju. A ile przy tym pięknych ogrodów, rzeźb i fontann w nich ukrytych. A te warszawskie podwórka, te piaszczyste, wiejskie drogi w środku miasta.
Mógłbym tak wyliczać bez końca.
A ja jadę sobie spokojnie, niespiesznie rowerem, rozglądam się uważnie i to wszystko oglądam. Tuż pod ręką mam plan miasta i aparat, żeby w każdej chwili pstryknąć kapliczkę albo inną osobliwość.
O, i tak się właśnie poluje na kapliczki w Warszawie!