Dziadek Małecki, trochę Szwejk.

Mój dziadek ze strony mamy, Józef Micek był postacią poniekąd pomnikową. Trudno wręcz doszukać się u niego cech negatywnych. Dziadek Małecki był dla odmiany osobą niejednoznaczną i intrygującą. Nie był z pewnością osobą "do rany przyłóż". Poznałem go już u schyłku długiego żywota i moje własne wspomnienia nie są zbyt barwne. Był wówczas niedowidzący i nieco głuchy. Na palcach jednej ręki policzyłbym okazje, kiedy dało się z niego wyciągnąć jakieś ciekawsze wspomnienia. Podobno dawnymi laty, niewylewny na łonie rodziny, dziadek przeobrażał się w gawędziarza podczas licznych wizyt u znajomych. Był bardzo towarzyski. Obawiam się jednak iż jego słuchaczy nie ma już wśród żyjących.
Żartem pewnego razu powiedziałem, że mógłby swoje przygody spisać. "A kto by mi za to zapłacił?", obruszył się dziadek. Dziś dziadku bym ci zapłacił dobrze z własnej kieszeni, lecz ty już dawno świętemu Piotrowi wspomnienia opowiadasz.

Lata 50-te lub 60-te. Dziadek gawędziarz - u znajomych.
W takich okazjach można było się nasłuchać jego historii.

Dziadek Małecki, jak się zdaje używał dwóch imion: czasem występował jako Stanisław a czasem jako Władysław. Pochodził z rodu licznego i silnie rozgałęzionego. Gdybym podjął ten temat to bym zaraz zszedł na manowce i w nich ugrzązł. Ojciec twierdzi że nasz ród pochodzi ze szlachty a przynależny herb to Jelita. Niech i tak będzie.

Ja wolę się trzymać pewnego gruntu. Ojciec dziadka a mój pradziadek był czudeckim kowalem a resztki jego murowanej kuźni stoją do tej pory. Poza tym ani o pradziadku ani o wczesnej młodości dziadka nic pewnego nie wiem.

Tak, jak Józef Szwejk, mój dziadek, poddany Franciszka Józefa, wstąpił pewnego dnia na scenę Wielkiej Wojny Światowej. Tym samym wszedł z mroków przeszłości do nieco jaśniejszego obszaru mojej o nim wiedzy. Teraz, gdy o tym myślę, to przychodzi mi ochota by zatytułować niniejszą historyjkę " Przygody dzielnego wojaka Małeckiego podczas Wielkiej Wojny Światowej", bo analogii do tamtej postaci jest doprawdy wiele. Niestety. Podobno lubił czasem koloryzować. Do tego pod koniec życia dziadkowi pamięć już dobrze nie służyła, głuchota utrudniała komunikację i niemożliwe jest złożenie różnych wspominków w spójną całość. Jak zrozumiałem z oderwanych wypowiedzi był na froncie włoskim, zahaczył o Węgry i Czechy. I jeśli wierzyć jego i mej pamięci to kontynuował bojową karierę w naszych, już polskich wojnach z Ukraińcami a potem Sowietami.
Na arenę dziejową dziadek zapragnął wkroczyć z fasonem. Ubrał się galowo, przypiął pożyczony od kogoś medal i poszedł do fotografa, by mieć zdjęcie do wysłania mojej babci. Fotografia wyszła elegancko. Tak elegancko, iż fotograf zrobił odbitkę dla siebie i wystawił w witrynie. Prawdziwy szwejkowy pech sprawił że zdjęcie wypatrzył dowódca dziadka. Jak nietrudno się domyślić, za własnoręczne odznaczenie się spotkały Małeckiego, no... niejakie trudności. Innym razem znów dziadek trafił do paki. Stacjonował w twierdzy Theresienstadt w Czechach o ile mi wiadomo. Jak sam opowiadał, został przyprowadzony nocą przez dowódcę na odległy, samotny posterunek, zmienił tam wartownika. Długo nie zwlekał. Wkrótce, jak patrol się oddalił, wrócił chyłkiem do ciepłego łóżka... Zejście z posterunku się wydało, z wiadomym skutkiem. Nieobcy musiał być mu również Kraków, bo więzienie na Montelupich wspominał kilkakrotnie. Nie róbmy z dziadka takiego zupełnego dekownika, przelał krew w boju. Pokazywał bliznę na głowie, pochodzącą od piki kozackiej.

Słynne zdjęcie dziadka - bohatera wojennego.
Za samodzielne odznaczenie się trafił do paki.

Po Wojnie Światowej dziadek ożenił się i spłodził gromadkę dzieci. W rodzinnym Czudcu odziedziczył niewielki kawałek ziemi. Gospodarzył na kilku rozrzuconych tu i tam kawałkach. Czasy były ciężkie.
Najbliższy od domu kawałek ziemi nazywany był Ogrodem. Dziś otoczony zwartą zabudową i sam w większości zabudowany, lecz ja go pamiętam jako kawał pola i łąki. Na łące rosły ze trzy jabłonie. Dziadek opowiedział mi o nich. Chciał założyć sad i zakupił większą ilość sadzonek, co było wówczas poważną inwestycją. Ledwie zasadził drzewka stwierdził ze zgrozą iż poznikały. Udał się na policję. Miejscowy policjant długo się nie zastanawiał, udał się do gminnego złodziejaszka, rzucił okiem po obejściu i jabłonki znalazły się, co do jednej, niedbale ukryte. Takie to były czasy. Niestety nie miał dziadek szczęścia do tych drzewek. Raz jeszcze posadzonym "chumy" popodgryzały korzenie. Nie mam pewności jakie stworzenia dziadek tak nazywał, może rzeczywiście żyły tam jakieś chomiki? Przetrwało tylko kilka jabłonek, z których osobiście jabłka rwałem. A ile? Do niedawna dał bym głowę, że trzy lecz ostatnio ojciec utrzymywał iż więcej. Tak, czy owak, dziadek przed wojną handlował jabłkami lecz sadownikiem na dużą skalę nie został.

Okres przedwojenny. Dziadek w Narcie, rodzinnej wsi babci.
Obok nieustalona pani i rower marki "Kamiński", którym podróżował.
Teraz wiecie po kim u mnie zamiłowanie do rowerów.

Rodzina była duża, pola mało. Była krowa, którą wyganiano na gminne pastwisko, jakieś kury. Na roli nie było wiele pracy lecz i jedzenia mało, trudno było tak wyżyć. Trzeba było dorabiać. Wynajmowano, ile się dało z obszernej chałupy. Dziadek uprawiał rzemiosło. Był rymarzem i siodlarzem, wiążąc to w sposób nie do końca dla mnie jasny z tapicerstwem. Zachował się piękny, ręcznie malowany odnośny szyld. Nic nie słyszałem o wyrobie siodeł dla ówczesnej arystokracji. Ale zamawiali u niego uprzęże bogaci gospodarze z Budziwoja, więc musiał się cieszyć jakąś renomą.
Jak już wspomniałem, pracy na roli nie było wiele i rozkładała się na wiele rąk. Zleceń rymarskich nie mogło być dużo, gdyż dziadek często siedział nad rzeką i łowił ryby. Gdy połów był udany wymieniał go na żywą gotówkę u żydów, którzy stanowili wówczas istotną część populacji Czudca i jedli ryby w dużych ilościach.
Całkiem niedawno dowiedziałem się od ojca, że dziadek występował przed wojną również jako taksator - oceniał szkody na polach i temu podobne...

Los uśmiechnął się do Małeckiego wraz z budową Centralnego Okręgu Przemysłowego. Jako wykwalifikowany rymarz dziadek otrzymał pracę w powstałej w Rzeszowie filii zakładów Cegielskiego, która podjęła produkcję dział na licencji Boforsa. Niedługo dane było rodzinie cieszyć się stałym, godziwym dochodem.
Już nadchodziła wojna a wraz z nią, jakimś Szwejka godnym zwrotem chwilowy uśmiech losu odmienił się w pecha. Dziadek, choć już niemłody, jako pracownik przemysłu zbrojeniowego został raz jeszcze zmobilizowany. Miał walczyć w kolejnej, czwartej w jego karierze wojnie. Na początek z szwejowską niefrasobliwością spóźnił się na punkt mobilizacyjny w rzeszowskim gmachu Sokoła. Jakiś srogi dowódca już na miejscu groził mu rozstrzelaniem. Ostatecznie wyprawiono go z przydziałem do oddziału formującego się w Radomiu. Dotarcie tam na własną rękę zajęło tyle czasu, że było już po wszystkim, dziadek się na wojnę spóźnił. Nie pozostawało nic innego, jak przedzierać się z powrotem do domu. Najpierw kierował się w stronę bliżej położonej wsi Nart, z której pochodziła babka. I był już niedaleko od celu, kiedy z grupą podobnych maruderów wpadł w ręce Niemców. I tu niespodziewanie przyszła mu z pomocą służba w CK armii i związana z tym jakaś tam znajomość niemieckiego. Słowem wyłgał się od niewoli a reszta kompanów pomaszerowała do obozu jenieckiego albo jeszcze gorzej...
Podczas wojny dziadek starał się nadal uprawiać rymarstwo, co zaświadcza niemiecki napis gotycką czcionką na wspomnianym szyldzie. Coś się jednak zmieniło. Przed wojną dziadek pracował na skórach i innych materiałach bardzo wysokiej jakości, kupowanych w specjalistycznych składach. W czasie okupacji i po wojnie trzeba było się zadowalać pokątnie garbowanymi skórami, jakimiś parcianymi pasami i innymi, coraz lichszymi i trudniej dostępnymi materiałami.
Jedną z rodzinnych legend jest, jak to na własnym grzbiecie pod ostrzałem artyleryjskim ratował co miał najcenniejszego - maszynę do szycia Singera.

Lata powojenne. Dziadek przy swojej czudeckiej chałupie.

Po wojnie Małecki zmienił branżę. Jeden z jego synów a mój wujek, Bolesław zginął nad Nysą walcząc w II Armii WP. W ramach swoistej rekompensaty władza ludowa przyznała dziadkowi koncesję na prowadzenie trafiki - małego sklepiku z wyrobami tytoniowymi. Dziadek założył sklepik do spółki z kimś. Obszerna rodzinna chałupa posiadała szczęśliwie odpowiednie pomieszczenie. Nie wiem, jak długo sklepik funkcjonował. Z czasem został przeniesiony do innego lokalu, bliżej czudeckiego rynku. Z pewnością nie przynosił kokosów. O rzemiośle dziadka po wojnie wiem tylko tyle iż zajmował się już głównie tapicerstwem. Jak wspomniałem, o materiały było trudno i może zapotrzebowanie na dobre uprzęże a tym bardziej siodła, spadało. Liczna dziatwa rozeszła się, szukając szczęścia po świecie, to może więcej czasu zajmowało gospodarowanie? Kiedy jako mały brzdąc byłem u niego pierwszy raz, to o uprawianiu rzemiosła nie było już mowy.
A dziadkowa gospodarka wydała mi się w porównaniu z tą dziadka Micka, jakaś zabawkowa. Małe było poletko, małe podwórko i stodółka. A na podwórku stał miniaturowy drewniany wóz, dobry by zaprząc doń kozę. Konia dziadek nie miał. Z żywego inwentarza była krowina i króliki. Pewnie były też kury i jakaś świnka lecz te nie były dla dziecka interesujące i ich nie zapamiętałem.

Pamiątkowe zdjęcie z jakiejś gazety.
Zapewne wspomniano w niej dziadka jako jednego z najstarszych i najszacowniejszych obywateli Czudca.

W miarę dorastania zacząłem dziadków częściej odwiedzać. Czasem, siedząc w kuchni przy piecu wszczynał ze mną rozmowę. Zwracał się do mnie bezosobowym, telefonicznym "halo!", nigdzie indziej tego w rozmowie nie słyszałem. Jak wspomniałem, komunikacja z dziadkiem była trudna. Widział słabo, miał kilka par silnych, niedobranych okularów, czasem do czytania używał dwóch par naraz. Nie dosłyszał a i umysł pracował wolniej. Miał już wtedy około 90-ki! Tylko babcia, która przeżyła go o kilka lat i zmarła w pięknym wieku 95 lat do końca zachowała bystrość umysłu, dobry wzrok i słuch.

Lata 80-te. Dziadek i babcia Stanisława.
Oboje mają po 90 lat!

Niestety, nie wszystko, co dziadek opowiadał zachowałem w pamięci. Jednym razem wywodził nasz ród od Frysztaka, innym wspominał swojego wuja co miał jakąś majętność w widłach Wisły i Sanu, którą za długi zabrali mu żydzi. Nie zapomnę, jak pewnego razu wyraził potrzebę zakupu pewnych materiałów tapicerskich, taśm czy pasów. Zaczął mi dość precyzyjnie tłumaczyć, gdzie w Rzeszowie się odpowiedni sklep znajduje. Miałem pewne kłopoty by w myśli ów sklep zlokalizować aż nagle uświadomiłem sobie, że miasto w opisie dziadka to przecież nie mój Rzeszów lat 80-tych a przedwojenny. A on odsyłał mnie do jakiegoś dawno nieistniejącego żydowskiego składu.
I takie to były z dziadkiem rozmowy.

Zmarło się dziadkowi, kiedy byłem na studiach na drugim końcu kraju i nie byłem nawet na pogrzebie.
Gdy chcę sobie przypomnieć jego postać, to jawi mi się siedząc na krześle wystawionym pod ścianą od strony ulicy. Na prawo od drzwi. Niemal zawsze go tak zastawałem, siedzącego i obserwującego słabym wzrokiem lokalne życie, idąc od pociągu. I taką sylwetkę próbowałem zamieścić na pastelowym obrazku czudeckiej chałupy.

Może musi nadejść odpowiedni czas, może szczególne okoliczności to wywołują, że zamiast wciąż z nadzieją wypatrywać nieznanej przyszłości, człowiek zaczyna rozglądać się na boki a potem coraz częściej do tyłu. Na własny ślad ale i na ścieżki innych, na tropy krajów, narodów... Mnie przychodzą nieraz na myśl te trzy samotne jabłonki dziadka Małeckiego, czy ile ich tam było… Niewielka, smutna pozostałość z rozmachem zakrojonych, ambitnych planów. A wszystko inne podgryzły jakieś "chumy". W końcu i one przepadły w otchłani historii.
Ileż takich jabłonek wokół dostrzegam.

Powrót