English version Nasze wyprawy Polska wersja O nas Nasze miasta Rowery Nasza twórczość
(5kB)
Menu
Strona główna
O nas
Nasz domek i ogródek
Nasze miasta
Nasze wyprawy
Rowery
Twórczość
Nowości

20 stycznia 2008
Będąc w Adenie (Jemen) zacząłem tworzyć naszą prywatną stronę!

30 marca 2008
Na rozruch strony mam ponad 20 relacji z wyjazdów, niestety w większości bez zdjęć, które umieszczę poźniej, gdy czas pozwoli!

8 kwietnia 2008
Zamieściłem znacznie więcej zdjęć z wypraw rowerowych.

czerwiec 2008
Z okazji jubileuszowego X Rajdu Weteranów zamieściłem historyjkę o klubie "Kicha".

wrzesień 2008
Nowe historyjki: trzy o samotnych wyprawach, jedna o kombo.

listopad 2008
Historyjka o mojej pierwszej wielkiej wyprawie.

17 grudnia 2008
Relacja z niedawnej wyprawy do Boru.

5 listopada 2010
Relacja z XII Rajdu Weteranów.

6 wrzesień 2012
Spóżniona relacja z XIII Rajdu Weteranów bis i prezentacja naszego aktualnego parku maszyn.

4 czerwca 2014
540 kilometrów - mój życiowy rekord.

4 maja 2015
Pasat - historia choroby, czyli 30 lat przeróbek i napraw.

Kontakt
E-mail:
marzena@malecki.nazwa.pl
witold@malecki.nazwa.pl
Witek: "Jadę na rowerze więc jestem" - mój skrócony życiorys rowerowy.

Niegdyś w kraju nad Wisłą każdy chłopak idący do 1-szej komunii dostawał zegarek a często i rower. Ja też rower dostałem. Kultowego wówczas składaka marki Karat. I tak to się zaczęło. Minęło jednak zadziwiająco wiele lat, nim dostrzegłem w rowerze oprócz miejskiego jeździdełka i przyrządu do różnych fiki-miki na szkolnym boisku, to, czym rower jest w rzeczywistości: efektywny środek lokomocji, pozwalający przemierzać wszelkimi drogami regiony, kraje, całe kontynenty. Gdy to odkryłem, coraz śmielej urządzałem wielokilometrowe wyprawy na różnych przypadkowych gratach.

(17kB)

Nową erę otworzyło "wystanie" cudu techniki z bydgoskiego Rometu: rower turystyczny Passat był dla mnie jak Rols Royce i dowoził mnie niemal wszędzie, gdzie zapragnąłem, przez wiele lat. Były krótkie i długie wyprawy po Polsce. Samotne i z grupą podobnych zapaleńców. Zdarzały się i eskapady zagraniczne - na miarę naszych skromnych ówczesnych możliwości. Nasza specjalność: trasy górskie z licznymi przełęczami i wariackimi zjazdami. Mój złoty wiek turystyki drogowej przypadł na okres studiów i tuż po nich.
A potem? A potem paczka się rozsypała. Rozsypała się też komuna, granice się otworzyły a przez nie napłynęły watahy starych aut ze wschodu i zachodu. Ruch wzrósł wielokrotnie. Jazda po głównych drogach rowerem zaczynała przypominać lot kamikaze.

(17kB)

Szczęśliwie, pewnego dnia skusiłem się na techniczną nowinkę z Tajwanu: jeden z pierwszych dostępnych w sklepie górskich rowerów. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jakie to cudo techniki było toporne i prymitywne. Zaczęła się zupełnie inna jazda: nigdy nie wahałem się wjechać Passatem do lasu lub na górską trasę, o nie, lecz teraz to był już mój żywioł. Precz z asfaltem: wertepy, wertepy! I rower górski pozostał na dobre. Oczywiście kolejny był już lepszy, markowy a w następnym, który się wówczas nazywało free-ride'owym fullem, sam zamontowałem tarczowe Magury. Na tym stanęło. Nie jestem sprzętowym fetyszystą, więc w sytuacji, gdy brakuje czasu na zajeżdżenie starego nie kupuję nowego.

(17kB)

Rok za rokiem jeździłem na tych góralach wytrwale, niemal zawsze samotnie, aż się doczekałem ciekawych zjawisk socjologicznych. Oto ci, którzy dawno rowery powiesili na kołku i o nich zapomnieli - znów zaczęli jeździć! Z grupą takich weteranów raz w roku sam się wybieram na weekendowy rajd. Kupili rowery i zaczęli ich używać tacy, co dawno z nich wyrośli. Rower był znów trendy. Ba! Całe nowe generacje zdążyły wyrosnąć, zjeść na rowerach zęby, wydać na nie fortuny i już z nich wyrosnąć, zająć się czym innym. A ja? Jeżdżę i jeżdżę, w kółko i niezmiennie, kiedy mam na to czas. No właśnie. Kłopot z tym czasem! Ale jeżdżę. Kiedy mam możliwość. Lato. Zima. Bez przesady, tak do minus 10. Po mieście, po płaskim, po górkach. Jak wypadnie. Pewnie, że za mało. Ostatni rok- dwa były chude w tej dziedzinie. Ale się nie załamuję. Bo dla mnie rower to przede wszystkim środek lokomocji, sposób na bycie w ruchu. Nie jest celem samym w sobie. A na brak ruchu, podróży nie narzekam i dla tego się nie załamuję. I wiem że w rowerach nie powiedziałem ostatniego słowa.

(17kB)

Na koniec tej powiastki nie mogę sobie odmówić wspomnienia o Zlepieńcu. Oto przez parę lat podejmowałem heroiczne próby zarażenia rowerem Marzeny. Mimo pozornych sukcesów nie szło to najlepiej. Oficjalny powód: brak odpowiedniego roweru. Zakupiłem więc ramę do damki i przystroiłem głównie zużytymi przez siebie wcześniej komponentami, których nie miałem serca wyrzucić. Z tego zlepka powstał rower. Zlepieniec. I udało się: Marzenka zaskoczyła i jeździ już od lat. Nie tak uparcie i maniacko, jak ja, lecz wspólnie mamy się czym pochwalić. Tylko z tym zlepieńcem kłopot. Miał być taką prowizorką, by się rozkręcić i szybko przesiąść na coś nowego. Tymczasem Marzena ponoć lubi Zlepieńca i wymianę odkłada z roku na rok. Zlepieniec stał się czymś na kształt domowego zwierzątka..

Marzena - rowerowa neofitka.

Nasze wspólne wyprawy rowerowe są trudne do opisania. Ja nie jestem za dobrym kolarzem i nie dorównuję Witkowi. Wyprawy więc nie są długie i ciężko mnie wyciągnąć. Jak już siądę na rower to jestem zadowolona. Odkąd mam wyjątkowy rower mniej już marudzę. Wyjątkowość roweru nie polega na tym, że sam jeździ a na tym, że jest to rower robiony dla mnie przez Witka. Byłam przy tym jak powstawał i jak był ulepszany. Na koniec został nazwany "ZLEPIENIEC". Trzeba było wybrać farbę, czcionkę, wielkość liter, zrobić szablon i namalować napis. Ach, jak dumnie teraz wygląda z tym napisem. Rower jest mi posłuszny a to znak, że mnie zaakceptował - tworzymy więc zgrany duet. Jeździmy sobie nieraz po Warszawie, nieraz wyjeżdżamy poza Warszawę, ale najmilej jest jak zabieramy rowery na urlop. Robimy sobie wtedy krótkie i długie wyjazdy rowerowe. Nieraz tak aby się dotlenić i pojeździć np. po lesie a niekiedy aby zwiedzić kawał świata. Moimi wyprawami rowerowymi, które najlepiej wspominam są: jazda po Bornholmie i po Holandii. Zatrzymam się na chwilę przy tych wyjazdach.

(17kB)

W 2002 roku byliśmy z rowerami w Holandii. Nie miałam jeszcze wtedy licznika więc nie mogę się pochwalić przejechanymi kilometrami. Ale nie to jest najważniejsze. W krajach gdzie ścieżki rowerowe są przygotowane w sposób perfekcyjny aż chce się jeździć. Przejeżdża się z jednego miasta do drugiego wśród pięknych krajobrazów po ścieżkach rowerowych, które nigdzie się nie kończą i nie urywają. Dobrze pamiętam taką sytuację, kiedy to w pierwszy dzień wybraliśmy się na wycieczkę rowerową i przejeżdżając koło kanału pod koła wskoczył mi krab. Wykazałam się refleksem - omijając go. Po raz pierwszy wtedy widziałam kraba na wolności.
W 2005 roku wybraliśmy się na Bornholm. Tam to były dla mnie Wielkie Wyprawy Rowerowe! Zwiedziliśmy większą część wyspy na rowerach. Byłam zachwycona oglądając liczące sobie ponad 3.000 lat ryty naskalne. Aby zobaczyć te wyciosane w skałach przedstawienia (np. okrętów czy symboli słońca, które zgodnie z ówczesnymi wierzeniami miały znaczenie kultowe), kupiliśmy dokładną mapę. Niektóre z nich były prawie niewidoczne, dlatego zaznaczone zostały farbą. W sześć dni przejechaliśmy 387 km. na rowerach. Jeździłam tam bez najmniejszego marudzenia!

(17kB)

Równie ciekawe są wyjazdy rowerowe, które polegają na tym, że wyjeżdżamy samochodem poza Warszawę i sobie jeździmy: Witek na rowerze a ja samochodem. Mamy dwie mapy i zaznaczone punkty spotkań. Witek musi tam dotrzeć szlakami a ja drogą. Uf, ciężko jest wtedy. Ile ja się muszę natrudzić i najeździć aby znaleźć taki punkt spotkania. Najbardziej lubię jak się spotykamy koło kościoła. Kościół z daleka widać i zawsze tam jest miejsce do zaparkowania. Ale taki rarytas zdarza się rzadko. Często jadąc drogą muszę znaleźć przecięcie się szlaków (a one są nie zawsze dobrze oznaczone). Pamiętam jak kiedyś umówiliśmy się przy krzyżu w lesie. Jeździłam, jeździłam i krzyża nie znalazłam. Zatrzymałam się przy kapliczce bo z mapy wynikało, że to tam powinno być spotkanie. Może się Witkowi pomyliło i to kapliczka miała być a nie krzyż? Witek dojechał, pochwalił mnie, że udało mi się odnaleźć miejsce, a ja się pytam gdzie ten krzyż? Okazało się, że kapliczka była obok krzyża, ale tak wysokiego, że w lesie nie było go widać.
Były też takie sytuacje, kiedy dzwoniłam do Witka, że jestem w takim i takim miejscu i aby mnie znalazł bo ja za nic nie mogę znaleźć miejsca spotkania. I mnie znajdywał...
Nie jestem dobra w terenie i takie wyjazdy są dla mnie edukacyjne. Zdarzają się takie sytuacje kiedy nawracam na wąskiej drodze (jeździmy terenowym samochodem) i lekko zakopię się czy też wpadnę do rowu. Radzę sobie (raczej sama) ale Witek poznaje ślady opon naszego samochodu i na miejscu spotkania pyta czy nie wiem przypadkiem dlaczego w rowie je widział...

Nasze rowery

Doliczyłem się ostatnio w naszej stajni ośmiu rowerów, w poniższym linku bliżej je przedstawiam.

Nasze wyprawy rowerowe

Podobnie, jak przy naszych wyprawach innymi środkami lokomocji, nie będziemy wyliczali wszystkich tras i wypraw bo się nie da. Przedstawimy jedynie ich wybór.

Wyprawy samotne
Wyprawy z Marzeną
Wyprawy typu Kombo: ja rowerem, Marzena samochodem
Rajdy Weteranów

Witold Małecki © 2008