Pierwsza Wędrówka Mazowiecka: Zabieżki - Cegłów

 

Ja jeżdżę i nie jeżdżę dla samej jazdy. Czerpię z jazdy przyjemność. Delektuję się ciekawymi, trudnymi odcinkami. Mam  wreszcie satysfakcję pokonując trudne do pokonania wertepy i podjazdy. I już nic mi do szczęścia nie trzeba, jeśli jeszcze po drodze mogę zobaczyć coś ciekawego. Gdy się zjeździ jakiś obszar tak, jak ja okolice Warszawy, coraz trudniej wynaleźć nowe atrakcje krajoznawcze. Wówczas każdą pomocną nowość książkową kupuję i włączam do rowerowego repertuaru. Tak się stało z książką „Wędrówki Mazowieckie” Jarosława Hertza. Nie wiem, jak tam z wydawaniem kolejnych tomów. Trasę opisaną w pierwszym i drugim, jakie posiadam, etapami pokonałem. Są jakby stworzone do roweru. Oto krótka relacja z mego pierwszego odcinka. Nie odszukałem żadnych zdjęć z wyprawy. Nie wiem. Może zapomniałem aparatu a może jeszcze się znajdą?

 

    Sobota – dzień  WWR czyli Wielkiej Wyprawy Rowerowej! Marzenka budzi mnie o 5, lecz  wstaję bez entuzjazmu. Jadę jednak na przystanek Powiśle i się po drodze  rozkręcam. Wysiadka w Zabieżkach przed Pilawą i w drogę według „Wędrówek Mazowieckich cz.1” pana Hertza. Dzień znów bardzo ciepły i słoneczny z orzeźwiającym wiatrem SE. Do momentu, gdy zaczynam odczuwać znużenie, wyprawa jest jakoś nadnaturalnie przyjemna, bliska ideału, choć ani krajobraz ani drogi nie są w żaden sposób wybitne a i zdarza mi się zboczyć z trasy. To raczej kompozycja wszystkiego razem. Tak porannie i promiennie przez mało ciekawą wieś Kąty, potem przez pola i fajną kładkę do Kołbieli za którą troszkę asfaltem, troszkę polnymi drogami znów na tamtą stronę Świdra. Powoli przemykam obok drobnych zabytków na trasie: kapliczka, dworek w Radachówce, pałac w Dłużewie. Robię sobie postój w tajemniczych Okopach Szwedzkich. Objeżdżam wokół oz Wilczańska Góra i brnąc przez piach lub chrobocząc przyjemnie po żwirach i szutrach podążam do lasu Mienia. Cały czas sielski krajobraz, piękny spokój i ślady po młynach. Jest też mało ciekawy, drewniany kościółek w Kiczkach. W lesie oglądam pomnik łowczego i szczególnie okazałą sosnę. Potem długą prostą przez las, koło rezerwatu jodeł aż do wsi Mienia. W lesie bliskie spotkanie z komarami i może od tej chwili (zbliża się południe) idylla się kończy, wszystko normalnieje. Dalej jest dużo atrakcji krajoznawczych ale też czuję i nogi i siedzenie a do tego presja czasu: chcę wrócić na określoną godzinę na pociąg do Cegłowa. No właśnie: kościół gotycki w Cegłowie oglądam i od wewnątrz bo go sprzątają – mam szczęście, wiadomo epitafium Oczki, ołtarz główny. Kościół Mariawitów a dalej za Mrozami trasą dawnego tramwaju konnego do sanatorium Rudka, gdzie krótki postój. Dalej trasą p. Hertza z coraz bardziej odczuwalnym znużeniem aż do założonego punktu zwrotnego – samotnej sosny. Warto było, miejsce faktycznie magiczne, idealne na postój i chwilę kontemplacji na wietrze. Tu na pewno wrócę. Teraz został tylko odwrót najkrótszą asfaltową trasą do Cegłowa, na szczęście na luzie. Nawet czas miałem by poszukać zimnego piwa w tej zacnej miejscowości, co nie jest takie łatwe. Długa jazda pociągiem (ponad godzinę) i jeszcze się dotoczyć do domu. Tu w Warszawie w międzyczasie padało i to niedawno.

Powrót
Back