Puszcza Biała od Lipniaka Majoratu do Pułtuska

 

Okolice Warszawy, te najbliższe i te dalsze, oferują wiele, osobnikom, co lubią rower, las i obie rzeczy naraz. Zapewne są wśród nich tacy, którzy szukają wciąż nowych tras i ewoluują w odkrywczych wyprawach w sposób podobny do mojego. Rzucają się może najpierw zachłannie na Puszczę Kampinoską, bo ta jak magnes przyciąga. Ale po jej kilkakrotnym przemierzeniu zapewne szukają nowych terenów. Trafiają pewnie na wydmy koło Józefowa, lasy za Otwockiem, Chojnowskie, Sękocińskie i inne. Jak im starczy odwagi to może zapuszczą się w okolice Pomiechówka, Pilawy, Nieporętu. Coraz dalej i śmielej.  Zataczając coraz szersze kręgi w końcu trafią do Puszczy Białej, bo chyba nie da się tego uniknąć. Nie będę układał hymnów pochwalnych na cześć tej puszczy. Przemierzyłem ją wielokrotnie w różnych kierunkach. Trochę, jak z tą słynną, Kampinską: bogactwo krajobrazów i warunków na trasie. Jedne odcinki nudzą, inne wyciskają ostatnie poty. Można się pogubić i utknąć w bagnie albo piachu. Co kto woli. Nie podam recepty na najlepszą trasę. Nie odkryłem też jakiejś nowej, nieznanej. Każdy odkrywa na swój sposób. Na pewno polecam Pułtusk jako początek lub koniec. Nieco cywilizacji dla zrównoważenia jej braku na trasie. Puszcza Biała obok Kozienickiej to ulubiony teren naszych z Marzeną wypraw kombo: ja rowerem, ona samochodem. Krótka recenzja z takiej biało-puszczańskiej rejzy.

Sobota! Po 8 wyruszamy na kolejne, pierwsze w tym roku kombo – do Puszczy Białej. Ja prowadzę do Długosiodła i kawałek dalej do Lipniaka Majoratu. Niełatwo tam  trafić do mogiły ale się udało. Tu się rozstajemy. Podejmuję szlak sprzed roku... Żółty. Dość okrężnie, lasami do Długosiodła. Okazał się dłuższy i bardziej zwodniczy niż przypuszczałem. Różne nawierzchnie, różne jakości lasu, jak to na długim odcinku. Ogólnie nieźle. Jedyna ciekawostka w trasie to chyba mogiła w Pecynce w głębi lasu. 

        

Docieram do Długosiodła z malowanymi chałupami koło południa, po dwóch godzinach. Tego się nie spodziewałem jednak... Spotkanie krótkie,  pod kościołem jak tradycja każe i ja już swoją drogą. Kolejny etap też nielekki. Najpierw niebieski szlak. Tuż za miasteczkiem w lasy ale skrajem wsi, nieco kłopotliwie. I znów woski, zagajniki, przecinam tory. Piach. 

             

Dużo psów na mnie tu szczeka. Koniec końców do asfaltu i do wsi Sieczychy. Tu niego w głąb wsi, zamknąć kolejną pętlę – do punktu osiągniętego przed laty.  Wyłania się zgraja dzieciaków na rowerach więc zawracam i na kolejny znakowany szlak, tym razem zielony, aż do końca dnia.. A pogoda jest w sam raz – słonecznie, lekki wiaterek bez uciążliwego upału. Nim zapuszczam się na rozległe łąki Pulwy spotykam parę prawdziwych turystów, w średnim wieku, z solidnymi butami na Vibramie, idącą z przeciwka. Ich ślady wśród łąk są mi nawet pomocne w utrzymaniu się na szlaku, inaczej pewnie bym zboczył. Tuż przed powrotem na asfalt koło Lubiela – grupa młodych ze sprzętem turystycznym. Co tu się dzieje? Myślałem że jestem na zadupnym pustkowiu! W malowniczym miejscu za kościółkiem w Lubielu czeka Marzenka. 

Niestety komary tu tną a czas szybko ucieka więc nie rozsiadam się na długo. Zaraz potem zmiana klimatu – nadnarwiańskie osiedle letniskowe, przechodzące łagodnie w normalną wieś. Gdzieś tu skracam ze dwa razy szlak, który zbacza w opłotki niebezpiecznie kierując się ku prywatnym terenom. Zaraz Plewica i Bielino. Tu Marzenka zaszyła się na skraju wsi, muszę ją odnaleźć. 

           

Tu się nie ma co bałwanić bo czas ucieka a trasa jeszcze długa jak się okazuje. Z Bielina prosto przez pola, bodaj z lekkim wiatrem, dość szybko do Sokołowa, przed którym grób powstańców styczniowych. Dalej na południe aleją wierzbową i w wąski a długi pasek lasu, którego środkiem wygodną przecinką aż do samego brzegu Narwi w Mroczku. Tuż, tuż Zambski Kościelne i punkt spotkania pod kościołem. Tu też spotkania nie celebrujemy długo bo już 17 a ja chcę dotrzeć do Pułtuska. Zaraz też zaczynam ostatni, najciekawszy i najtrudniejszy etap. Jeszcze nadrzeczne domki letniskowe się nie kończą a już zaczynają łąki i starorzecza. Jak zwykle w takich miejscach: urokliwie, ciężko nawigacyjnie i uciążliwe przeprawy przez błota i rozlewiska. Ale spotykam dwóch starszych panów jadących z przeciwka i to mnie podtrzymuje na duchu. W kącie łąk między rzeką a lasem grunt się podnosi i zapadam w las. Robi się coraz ciemniej ale łatwiej. Pod kolejnym osiedlem letniskowym szlak skręca w jakieś podmokłe chaszcze – ja sobie odpuszczam i zakręcam w las w jakimś ciekawszym miejscu, łamiąc zakazy wstępu. Przedzieram się skrajem rezerwatu Bartnia i wyjeżdżam wprost na szlak. Nawet jakieś tablice trasy rowerowej się pojawiły. Na skraju lasu klasyczny błąd: nie śledzę uważnie szlaku chcąc podświadomie, żeby biegł wygodną drogą a potem długo nie mogę się przełamać i pogodzić, że brnę ślepo na łąki. Trasa fajna ale to dla wędkarzy. Dawniej ścieżki biegły brzegami akwenów i rzek. Teraz wszyscy dojeżdżają samochodami i stąd te ślepe dróżki.  Zawracam i odnajduję szlak – oczywiście skręca w podmokłe chaszcze, którymi nikt nie chodzi. Pokrzywy, komary, te rzeczy. W końcu dobrnąłem do dziwnie ciasnej wioseczki Ponikiew i już bez przygód do Popław naprzeciw Pułtuska. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności przejechania przez kładkę i objechania rynku w Pułtusku. Akurat odbywało się w mieści kilka imprez ale rynek cichy i spokojny. Znów przez kładkę i drogą do głównego mostu za którym zatrzymała się Marzenka. Pakowanko, przebieranko i dość szybko do Warszawy. W Zegrzu oczyszczono wały twierdzy i zbudowano nowe mosty w międzyczasie. Jak ja tu dawno nie byłem!

Powrót
Back