Pierwszy Rajd Weteranów Dwóch  Kółek

 

   

Data: 2-4 lipca.1999

Baza: Uherce

Uczestnicy: Bodzio, Bambik, Robin, Ja

 Trasa:

Dzień 1             Uherce – elektrownia w Zwierzyniu - Uherce

Dzień 2             Uherce – Olszanica - Wańkowa - Tyrawa Wołoska – Załuż - Bezmiechowa- Olszanica – Uherce

Dzień 3             Uherce -Zwierzyń- Berezka-Średnia Wieś -Uherce

 

Dziś już nie pomnę, jak do tego doszło, że nam przyszło do głowy i ostatecznie się udało coś takiego zorganizować. Jedno wiem na pewno: miał to być wyjazd prawdziwych weteranów, weteranów klubu Kicha. I oprócz tego jednego założenia, które szybko porzucono, wszystkie inne przetrwały próbę czasu: forma wyjazdu się skrystalizowała i przetrwała praktycznie niezmieniona aż do dziś. Są takie elementy rajdu, dziś już oczywiste, które wówczas to zostały wypracowane i były nowością:

-         Rajd na rowerach górskich ( w heroicznych czasach „Kichy” używaliśmy rowerów turystycznych),

-         Trasy szosowo – terenowe w górach, wymagające ale bez przesadyzmu.

-         Czas trwania – jeden weekend w okolicach czerwca: dwa – trzy dni.

-         Stała baza noclegowa, z której robimy trasy – pętelki.

-         Uczestnicy mają odmienne zdania co do przebiegu tras i szybkości ich pokonywania.

-         Wieczorami imprezujemy,

-         Zainteresowani dostają pisemne zaproszenia i muszą potwierdzić chęć uczestnictwa (to ze względu na sprawy organizacyjne).

-         Nie zabieramy żon, dzieci, psów ani innych osób towarzyszących.

Z czasem ustaliło się też, że rajd za każdym razem jest gdzie indziej i musi trochę popadać.

 A ten pierwszy? Jak wszystko pierwsze  - był świeży i zapadł w pamięć może lepiej niż następne. Zapisał się m.in. chyba najdłuższą dzienną trasą oraz kąpielą niektórych uczestników w basenie. A mnie zapadło w pamięć zderzenie z „paralotniarzem”, przy którym się nieco poturbowałem i połamałem nowe carbonowe rogi przy kierownicy...

Pierwszy dzień, piątek, rozpoczął się zbyt późno by wyruszać gdzieś daleko – dotarliśmy jedynie do pobliskiej zapory. Za to wieczór przy ognisku, pod rozgwieżdżonym niebem, pozwolił po raz pierwszy od wielu, wielu lat, w takim składzie i okolicznościach, powspominać dawne dobre czasy.

Sobotnia trasa była długa. Bocznymi, głownie szutrowymi drogami podążaliśmy do Tyrawy Wołoskiej. I gdzieś tam po drodze przytrafiła mi się kolizja. 

Wstaję, robię przegląd: rower cały, poza nieszczęsnymi rogami, kończyny całe, wstrząsu mózgu nie czuję (o nowomodnym kasku jeszcze wówczas nie śniłem). No to w drogę. Chyba w Tyrawie coś przekąsiliśmy i rozpoczął się uciążliwy podjazd słynnymi serpentynami na pasmo Gór Słonnych. Byłem poobijany, rozdartą koszulkę zastąpiłem grubą bluzą, przez co było mi gorąco. To też podjazd zapamiętałem. Potem szalony zjazd do Załuża i bocznymi drogami do Bezmiechowej. W jakim celu- już nie pomnę. Ostatni rodzynek na trasie to odwiedziny w ośrodku ministerstwa sprawiedliwości (?) w Olszanicy. Tam właśnie koledzy się zakradli do basenu kąpielowego. Ja nie, bo byłem obdarty.

W niedzielę słońce świeciło. Gdzieś w okolicach zapory wpięliśmy się w znakowany szlak zielony i wąskim wąwozem wdrapali na jakieś pasemko. Zjazd po drugiej stronie do jakiegoś asfaltu w jakiejś wsi, bodaj Berezka. Potem uciążliwa jazda z przystankiem przy każdym wiejskim sklepie, bo zrobiło się upalnie. 

Przekroczenie rzeki po starym rozpadającym się drewnianym moście i powrót drogą przez łąki. A potem, jak zwykle ciśnienie rosło bo czas wracać do codzienności a droga daleka. Nie było wątpliwości, że za rok powtórzymy.

 

Powrót
Back