Mapa moich tras rowerowych wokół Rzeszowa

Na początek wypada przeprosić dociekliwego internautę, który tu trafił, za marną jakość obrazka poniżej. Ot, trafiła się taka sytuacja: dobry aparat Marzenki w Warszawie, rzeczona mapa leży sobie w Rzeszowie a ja sam jeszcze dalej, bo aż w Pakistanie, z obrazkiem jaki widać mało czytelnym. Za to z silnym przekonaniem by zrobić tę stronkę teraz, zaraz. Wyszło, jak wyszło.

Podkład to coś, jakby… wiodący produkt na rynku. Co tu kryć - nie ma Rzeszów szczęścia do map swoich okolic. Bodaj pierwsze wydanie tego, co widać, zacząłem używać w terenie kilkanaście lat temu. Może piętnaście, może jeszcze więcej. Wówczas to była nowość i to całkiem przyzwoita. Niestety, latka lecą i… nic lepszego w tym formacie nie wpadło mi do ręki. A, co tu ukrywać, wymagania rosną i mapka trąca już myszką. Owszem, mam trochę w miarę aktualnych map najbliższej okolicy 1:10 000 lecz gdybym nawet wydał fortunę i jakimś cudem zdobył komplet, na każdą wycieczkę trzeba by jeździć z biblioteką, są za dokładne! Mam też trochę map topograficznych 1:50 000 a nawet 1:25 000 z centrali kartograficznej w Warszawie lecz ich stan aktualizacji to lata 60-te i 70-te, nie mówiąc o braku oznaczenia szlaków turystycznych etc. Mimo tych wad przydają się, choćby do analiz topografii przy biurku i planowania tras. Są w końcu mapy 1 : 100 000 z żółtą okładką wydawnictw wojskowych. Z tych korzystam chętnie w całym kraju. Ale i one mają swoje słabe punkty. Słowem, smutno mi ale nie natrafiłem na mapę okolic Rzeszowa dobrze spełniającą moje oczekiwania, czyżby Rzeszów na taką nie zasługiwał?

Tyle o podkładzie, teraz o tym, co na nim nabazgrałem a co takie niewyraźne.

Są tam czarne linie, które się pokrywają a właściwie zlewają z istniejącą siecią dróg. Oznaczyłem tak trasy drogowe, czyli biegnące zasadniczo bitym traktem. Większość z nich przebyłem po raz pierwszy i celowo wiele lat temu rowerem turystycznym. Ostatnimi laty, jeśli powracam do jakiegoś odcinka to tylko wyruszając lub powracając z trasy terenowej. Po prawdzie to unikam asfaltu jak mogę lecz jest to trudne. Zwłaszcza, iż wiele dawnych uczciwych wertepów wyasfaltowano ostatnimi laty, z wiadomym skutkiem.

Wykazałem się pewną niekonsekwencją. Teren na północ od Rzeszowa jest na ogół równinny, często piaszczysty lub grząski. Niektóre trasy terenowe pokonałem tam pierwszy raz rowerem turystycznym, inne rowerem górskim. Potem się w tym wszystkim pogubiłem i oznakowałem część tras na czarno a część na czerwono. Większość tych terenowych jest jednak czerwona!

Na południe od Rzeszowa wątpliwości znikają. Teren pagórkowaty. Każda czerwona linia to trasa w sam raz na rower górski. Bo każda taka kreska oznacza, że trzeba gdzieś się pomęczyć na podjeździe by potem pędzić na złamanie karku na zjeździe. Niektóre odcinki przebyte przy letniej niedzielnej, niemal rodzinnej przejażdżce, inne wypocone w stanie silnego wyczerpania.

Większość czerwonych, "górskich" tras jest dwojakiego rodzaju. Jedne pokrywają się z przebiegiem znakowanych szlaków pieszych PTTK, które przynoszą wiele niespodzianek. Jak już wspomniałem przy innej okazji, są one zawsze dobrym szkieletem do planowania rowerowych tras terenowych, w przeciwieństwie do mnożących się jak grzyby szlaków oznaczonych czarnym rowerkiem. Inne moje trasy, te najbardziej ulubione, prowadzą szczytami pasma, takiego lokalnego wododziału.

 

Na koniec o gęstości pajęczyny. Tę czarną, szosową uważam za akuratną i nie przewiduję większych modyfikacji. Przy obecnym natężeniu ruchu samochodów korzystam z asfaltu tylko kiedy muszę. A trasy czerwone, terenowe? Jazda po wertepach, szczególnie widokowymi pasmami pogórza sprawia mi wielką frajdę i kiedy mogę, dokładam kolejną nitkę do tej pajęczyny. Ot, choćby w ostatnią niedzielę byłem na południe od Ropczyc i Dębicy, czego jeszcze nie ma na mapie… Tylko notoryczny brak czasu skutecznie zapobiega dokładnemu zjeżdżeniu Podkarpacia i okolic.

Powrót
Back