Średnia Wyprawa Rowerowa do znikającej cukrowni Michałów

 

Gdy spojrzę na mapę swoich podwarszawskich tras rowerowych, to w dość gęstej siatce widać taki klin z niewieloma oczkami. Kiedyś była to zupełna dziura. Biała plama. Chodzi mi z grubsza o pas ziemi między drogą na Sochaczew a linią kolejową na Żyrardów. Czemu się tak stało? Odpowiedź prosta. Ten obszar żyznej ziemi jest niemal goły – pozbawiony lasów, łąk. Tylko pola uprawne i ludzkie osiedla. To niekoniecznie wymarzony teren na rowerowe wyprawy. Z czasem oczywiście i tam zawitałem, zawsze jednak przecinając ten podłużny pas w różnych miejscach w poprzek. Aż pewnego dnia przyszło mi do głowy pojeździć nieco wzdłuż. To ta właśnie wyprawa.

Czwartek. Średnia Wyprawa Rowerowa. Wybór padł na trasę, na którą padł, z paru względów. Po pierwsze była to kolejna, 44-ta (a naprawdę 54-ta) trasa z mojego spisu. Po drugie wydawała się nie za długa, więc bez wczesnego wstawania i późnego powrotu. Po trzecie, po ostatnich ciągłych opadach lepiej było zostać głównie na bocznych ale utwardzonych drogach. Więcej powodów chyba nie było, te wystarczyły. A miało nie padać i nie padało, było słonecznie z wyczuwalnym wiatrem, nie gorąco.  

Wyruszyłem o 9:00, klasycznie koło potoku dróżką doliną Służewiecką, wzdłuż muru Wyścigów i Wyczółkami do torów. Tam się zaczęły małe błota. Ale za to udało się zobaczyć nowy wagon metro czekający na dostawę. Przez przejazd kolejowy i jak najprościej do Rybiego i Raszyna, ot godzina jazdy. Bocznymi uliczkami do Michałowic. Przecinam tu lub nadeptuję różne poprzednie trasy co oczywiste, nie da się inaczej w okolicy. Na szczęście już nie pamiętam każdej drogi niegdyś przejechanej i tak jest dobrze. 

Do Pęcic nieco ruchu na drodze ale i niedługo pałac i postój nad Utratą. Można rzec klasyczny, bo podobny miał miejsce bodaj trzy tygodnie temu. Przez Pruszków do dworca. Tu się okazało, że  nie mogę zgodnie z planem przedostać się za tory, bo nie ma takiej możliwości. Więc do przejazdu. I dalej mniej lub bardziej ruchliwymi bocznymi dróżkami do Płochocina, dalej do drogi na Poznań. Co ja tu mogę ciekawego napisać o podwarszawskim jeżdżeniu bocznymi drogami jak te? Niektóre odcinki spokojne, niektóre ruchliwe, generalnie asfaltem ale i trochę bruku albo szutru. Nieraz fajnie, przez łąki, między szpalerami drzew. A często wśród zupełnie nieciekawej zabudowy – podwarszawskich psich bud i domków Gargamela. I wszechobecne small-biznesy. Tyle ogólnie. A szczegółowo, to dotarłem do oazy ciekawszej: pod bramę pałacu w Pilaszkowie. 

 

Tu cmentarz wojenny i muzeum dworu polskiego, które kiedyś odwiedzimy. Dalej znów pola, wsie, ale więcej pól i drzew więc przyjemnie. Asfalt i bruk. Wiatr wciąż boczny, raczej nie przeszkadza. Docieram do drogi Błonie – Leszno. Nieco wąskotorowej archeologii: są tu nikłe ślady nasypu kolejki, znak zardzewiały i odcisk przejazdu przez drogę. W Lesznie podziwianie przez kraty ogrodu z pałacem (jakiś bank BGŻ czy coś podobnego jest właścicielem i nie chce żeby się tam plątać). A dalej atrakcje główne. Podziwianie znikającej cukrowni Michałów. Prawie cała przerobiona na kruszywo właśnie wywożone. Tylko brama, komin i coś jeszcze. Dalej, w przyjemnym parku Karpinek, za stawem topola biała. Opinie różne -  najgrubsza, nie najgrubsza, 11m, 13m. Przyjmijmy, że najgrubsza w Polsce i że 14 m. Foto. 

 

Do „centrum” Leszna nie zaglądam. Odszukuję początek drogi powrotnej. Jak ten odcinek nazwać? Wjazd polami do Wszawy od zachodu? Jakoś tak. Zaczęło się super: sucha, pusta polna droga przez szczere orne pola. Jedyna ozdoba to tajemniczy cegielniany komin z Puszczą w tle. 

Z lewej ruchliwa droga na Kampinos, z prawej poprzedni odcinek a dalej szosa poznańska. A środkiem szczere pola. No, ale ku Borzęcinowi się to kończy, droga twardsza i twardsza. Domów więcej. I Borzęcin. Jakiś kościół z nieznaną historią, niezbyt ciekawy. Tu odbijam prosto na południe i znów chwytam drogę na wschód. Ruch powoli wzrasta. Wciąż jednak wokół, z tyłu za domami, pola orne i tak do samej Warszawy! Etap kończy się zgrabnie na ul. Lazurowej. To właściwie koniec przyjemności. Pozostaje powrót do domu. Najpierw chodnikiem wzdłuż szosy poznańskiej. Innej alternatywy racjonalnej tu nie szukałem. Nareszcie i trasa Prymasa i droga przez tłumy w okolicach Banacha. Pola Mokotowskie i w dół Spacerową. Powrót po 15-tej. Jakieś 6 i ½ godziny w siodle.

I satysfakcja, że wycisnąłem chyba co się dało z tego w sumie niezbyt ciekawego terenu.

Powrót
Back