O Twierdzy Warszawa wspominam gdzie indziej nieco szerzej. A tu jeszcze raz o tym – pod kątem rowerów. Jeśli chce się spędzić kilka godzin na siodełku nie opuszczając właściwie Warszawy to nie chcąc się po prostu snuć po ulicach i ścieżkach rowerowych, warto mieć jakiś cel. Jeśli w pogodny, niedzielny poranek, powiedzmy w maju, dołączymy do któregoś z najszerszych strumieni rowerzystów, płynących przez Warszawę to gdzie wylądujemy? Najprawdopodobniej w Parku Kultury i Wypoczynku na skraju Lasu Kabackiego, w Lasku Bielańskim lub Młocińskim. Jeśli nas to nie satysfakcjonuje, to proszę bardzo: jest propozycja. Odwiedzić któreś z warszawskich fortów. Jak ktoś nie nawykły do zbaczania z utartych ścieżek (rowerowych), to mu tu zaraz powieje przygodą. Dla nie lubiących jazdy ruchliwymi ulicami zaczną się schody, bo przy dojeździe do wielu fortów nie da się tego uniknąć. Kolejna atrakcja, to że cel wyprawy może się okazać fatamorganą. Na przykład generalnie niedostępnym terenem wojskowym, na głucho w weekend zamkniętą hurtownią lub po prostu ogrodzonym obiektem o niewiadomym przeznaczeniu. I wówczas co?
Ryzykujemy zakazaną wyprawę dziurą w płocie? Stajemy przed zamkniętą bramą i staramy się cokolwiek za nią dojrzeć? Próbujemy objechać obiekt dookoła, co utrudniają na przykład wszędobylskie ogródki działkowe? Jak kto woli. Ale nie jest tak źle. Nie podam listy obiektów dostępnych, bo raz że to się zmienia a dwa nie wszystkie objechałem. Z pewnością dostępne są forty (lub ich smętne resztki) w Augustówce, na Sadybie, fort Służew, fort Bema. Oczywiście, kawałek Cytadeli i co mniej oczywiste kawałek Golędzinowa. Są marne resztki fortu Bielany i różne wały rozsiane tu i tam po Warszawie.
Tytułowy fort Wawrzyszew należał do szarej strefy: coś tam się mieściło ale udało nam się bez problemów dotrzeć do jego ceglanego jądra. Była to całkiem niedawna, bo ubiegłoroczna wyprawa. Ciekawa o tyle, że owocna dla naszego innego projektu – poszukiwania warszawskich kapliczek. I to z premedytacją. Wyruszyliśmy z domu jak zwykle nadwiślańską trasą tranzytową, do pierwszego postoju na Bielanach, opodal Kamedułów. Żeby ze skarpy rzucić okiem na odbudowę estakady na Wisłostradzie. Dalszy odcinek to poszukiwania kapliczek. Nie na ślepo, rzecz jasna. Oto analizując przedwojenne mapy można sobie zaznaczyć na współczesnym planie, istniejące wówczas ulice, drogi czy dróżki polne. Takich traktów się należy trzymać w pierwszej kolejności bo odnalezienie przy nich kapliczki jest wielokrotnie bardziej prawdopodobne, niż na ulicach wytyczonych po wojnie. Jechaliśmy więc do Wólczyńskiej takim historycznym traktem Wolumen i oczywiście nie wróciliśmy z „łowów” z pustymi rękami. Posuwając się owymi kapliczko-gennymi ulicami dotarliśmy do tytułowego fortu Wawrzyszew. Przeczytaliśmy tam odnośny ustęp z księgi o Twierdzy Warszawa, podelektowali się wyrytymi na murach napisami całych pokoleń służących tu kiedyś wojaków i... pora była na odwrót. By się nie turlać tą samą trasą wróciliśmy przez Powązki, Muranów i Starówkę, maksymalnie korzystając z ścieżek rowerowych.