![]() |
|||||||||||||||||||||||
|
Mógłbym to nazwać całkiem skromnie: hobby. Albo z pychą i na wyrost: działalnością artystyczną, sztuką wręcz. Najbardziej mi odpowiada określenie: twórczość, czy też radość tworzenia. Odczuwamy ją oboje z Marzeną . Oboje mamy swoje specjalności, w których się wyżywamy. Ceramika Marzeny![]() Napiszę jak to było z ceramiką: ![]() Zainteresowałam się gliną. Wyszukiwałam w sklepach gliniane wyroby i z przyjemnością je oglądałam i dotykałam. Witek zrobił mi kiedyś niespodziankę. Zabrał mnie na wielką wyprawę śladami pozostałych jeszcze w Polsce ludowych garncarzy. Odwiedzaliśmy takich ludzi. Dostawałam lub kupowałam ich wyroby lub glinę. Zobaczyłam jak wydobywają glinę, wyrabiają ją a później jak lepią cudeńka, suszą, wypalają, ozdabiają.... Każdy z tych procesów jest żmudny i pracochłonny. Ale i daje wiele satysfakcji. ![]() Ceramika WitkaJuż nikt nie pamięta, jak się to dokładnie zaczęło, lecz z pewnością pomysł wyszedł od Marzeny. Pewnego dnia przyniosła do domu masę gliny i kazała mi ulepić zegar, taką wieżę zegarową, jak Big Ben. Nigdy nie udało mi się jej skończyć. Popękało toto schnąc i rozleciało się. Jakiś czas potem pojawiło się u nas w domu dużo ceramiki. Takich klasycznych skorup, robionych na kole przez garncarzy. Ozdobnych i z rodowodem, jak od Neclów z Chmielna, jak te z Bolimowa. Stylowych od Kuźmy z Giżycka. I skromniejszych, z Medyni Głogowskiej, Czarnej Kościelnej, Urzędowa, sam nie wiem skąd.
Mozaika![]() Praca nad mozaiką jest dla niewprawnego amatora dość uciążliwa i bardzo czasochłonna, lecz przynosi wiele satysfakcji i efekt finalny wynagradza poniesione trudy. Mamy w tej dziedzinie ambitne projekty na przyszłość. Niestety, chyba zbyt ambitne i przez to realizacja ich nieznośnie rozciąga się w czasie. Oprócz zbyt złożonego projektu obraliśmy zbyt kłopotliwą technologię. Do niedawna nie mieliśmy się czym pochwalić w dziedzinie ukończonych dzieł lecz już nastąpiła odmiana stanu rzeczy i udało się ukończyć pierwszy użytkowy projekt. Wkrótce zaczną się prace przy następnym. OłówekJak każde dziecko, bazgrałem zawzięcie naiwne, koślawe obrazeczki. Potem mi przeszło, choć sporadycznie rysowałem jeszcze w szkole średniej.
![]() PastelePastele nie były dla mnie zupełną nowością, lecz niedawno odkryłem je na nowo. Nasz kolejny romans rozpoczął się, gdy spadło na mnie zadanie realizacji czyjejś wizji. Miałem namalować w miarę dowolną kopię, właściwie wariację na temat dwóch obrazów Maneta. Pastele zdawały się sprawiać najmniej kłopotu. Wynik był na tyle zadowalający, że posypały się kolejne "zlecenia", tym razem na widoczki określonych obiektów. Wolne moce przerobowe wykorzystałem na parę aktów. I romans trwa, choć nie mamy okazji spotykać się regularnie. Ponieważ częściej tęsknię i wzdycham do pasteli, niż nimi faktycznie maluję, myślę, że długo jeszcze mi się nie znudzą.
PisanieNie mam śmiałości nazwać tego literaturą, pisarstwem. Po prostu, obojgu nam się zdarza pisać. Najczęściej zapisywać wrażenia z podróży, choć nie tylko. Czasem z wyprawy nie pozostaje nic, nawet wspomnienie. Dobrze, jeśli są zdjęcia. Gdy się coś napisze, pozostaje jakiś ślad. Mamy dużo takiego materiału. Szpargałów, którymi możemy się podzielić. ![]() AktOłówkiem rysuję głównie akty. Akt jest ulubionym tematem moich pasteli. Trafiają mi się też terakotowe figurki nagich kobiet. Myślę, że zasługuje to na parę słów wyjaśnienia. Dlaczego właśnie akt? Niech się zastanowię... Miałem na studiach kolegę, który dobrze grał w szachy, wydaje mi się, że jako dziecko zdobywał jakieś tytuły. Zapamiętałem jedną z nim rozmowę. Spytałem, czy nie uważa, że szachy są przestarzałe, zbyt ograniczone w swej obecnej postaci i czy mu się nie znudziły. Wydawało mi się, że szachownica powinna być większa, więcej figur, pionków, ruchów. A on mi odpowiedział, że nie, że szachy w klasycznej postaci są dla niego wystarczające w swej komplikacji i możliwościach. Akt jest dla mnie czymś jak szachy. Zestaw i zasady gry zawsze te same a ilość kombinacji nieograniczona. Każda partia inna. Gdy odkryłem dla siebie akt, to stał się tematem idealnym. Mogę go zgłębiać przez resztę życia, przechodzić kolejne etapy wtajemniczenia i ciągle stawać przed nieznanym. Jestem z natury leniwy więc po cóż mam się wysilać szukając innych tematów, gdy ten jest nieograniczony? PstrykanieZ pstrykaniem to jest tak. Prawda, że należymy do tłumów rozpychających się na wakacjach by pstryknąć sobie zdjęcie z Kopenhaską Syrenką lub inną Mysią Wieżą. Prawda, że miejsce uwiecznione to miejsce "zaliczone". Pstrykamy też w różnych codziennych i podniosłych okolicznościach. Ta działalność jest mało twórcza, bo powstają przypadkowe zdjęcia, rzadko fotografie... Ale, ale. Po pierwsze: Marzenka ma ambicje co do fotografii i tylko natłok obowiązków nie pozwala jej się tym zająć. Po drugie: naszym naczelnym celem jest uchwycenie niepowtarzalnych okazji, zatrzymanie w kadrze okruchów teraźniejszości nim odejdą w przeszłość. Dzięki własnym zdjęciom, cokolwiek by nie myśleć o ich jakości, mogę zilustrować swoje gawędy. A w końcu: na własnej stronie mogę robić co zechcę i właśnie zamierzam zamieścić więcej swoich zdjęć. To już będzie bez wątpienia akt twórczy. Sztuka dla sztuki. Więcej o tym w galeriach. Zapraszam. ![]() BiżuteriaBiżuteria to brzmi dumnie! Tymczasem moja nowa specjalność dotyczy ozdóbek z miedzi, która jest bardzo wdzięcznym, łatwym w obróbce materiałem. Ostatnio eksperymentuję z powodzeniem z innymi metalowymi odpadami. A wszystko, jak zwykle, zaczęło się od przypadku. Chile z miedzi słynie, więc w drodze powrotnej z Rapa-Nui Marzenka kupiła sobie w Santiago miedziane kolczyki. Jeden wkrótce po powrocie zgubiła, co wprawiło ją w rozpacz. Cóż było robić? "To głupstwo - powiedziałem - "dorobię ci takiego kolczyka". Łatwo było powiedzieć, łatwo wykonać. Lecz zdobycie odpowiedniego kawałka miedzianej blachy okazało się największą trudnością. Nie było innego wyjścia, jak w specjalistycznej hurtowni nabyć za niebagatelną sumę, najmniejszy, metrowy arkusz. Dla jednego kolczyka inwestycja zupełnie nieopłacalna. Dlatego, od czasu do czasu, powstają kolejne kolczyki i wisiorki a nawet bransoletki. Pomimo prymitywnych narzędzi i braku warsztatu efekty są na tyle zadowalające, że Marzenka nie wstydzi się nosić mojej biżuterii. A dla mnie poświęcenie paru wieczorów jest tańsze niż kupno złota i brylantów. |