To było tak: zwiedzaliśmy kolekcję dzieł sztuki Oscar Reinhardt Sammlung "Am Römerholz" w Winterthur,
Notabene to bardzo zgrabna galeria, godna polecenia każdemu miłośnikowi malarstwa klasycznego. W zbiorach mają tam obraz Edouarda Maneta „Au Café” i właśnie zdarzyło się, że sprowadzono na jakiś czas inny obraz tego malarza „Coin de café-concert” z National Gallery z Londynu i powieszono je razem. Po raz pierwszy od 125 lat. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że są to części... tego samego obrazu. Manet, jak się okazuje, oryginalne dzieło rozciął na dwa a potem je indywidualnie wielokrotnie przerabiał. Przycinał, sztukował, przemalowywał. Dziś nikt by nie zgadł, że to był jeden obraz. Badania historyczne, rentgenowskie i nie wiem jakie, wszystkie ewolucje jednak odtworzyły. A na wystawie oczywiście dokładnie, po szwajcarsku to zaprezentowano.
Ale przecież nie o to w gruncie rzeczy chodzi ale o to, iż Marzenka widząc te obrazy stwierdziła, że musi je mieć. Jakoś tak bez refleksu, bo już było za późno by kupić reprodukcje a zakraść się nocą i ukraść oryginałów nie mieliśmy odwagi. Z pewną rezerwą zgodziłem się zrobić.. no, nie kopie ale nazwijmy to wariacje na temat, używając pasteli. Farby olejne mnie jakoś brzydzą. Kojarzą się z malowaniem statku. I tak też się stało. To były moje pierwsze pastele. Jak wyszło, tak wyszło. Komisja oceniła, że zasługują na kosztowną oprawę z pass-partout i zawisły sobie na ścianie. Cóż, życzyć każdemu żeby jego debiut spotkał się z takim przyjęciem...