Mercedes, szkic ołówkiem

Mercedes starego typu. Dokładnie, jakiego typu to nieważne. Typów było wiele, nazwał bym je raczej generacją. Generacją nosatych Merców.
W Polsce prawie nieznane. Niezauważalne. Pamiętam z autopsji jeden taki, jeżdżący po Rzeszowie jako prywatny "nieregularny przewóz towarów". Jeśli mnie pamięć nie myli, to miał kabinę wymalowaną na szaro i jeździł z przyczepą. Widywałem go czasem w okolicach ul. Baczyńskiego. Przy dużej dozie szczęścia zobaczymy jakiegoś ostańca w Europie. Może w Niemczech, może w Grecji. I to wszystko. A przecież to nawet nie czubek góry lodowej. Wystarczy opuścić Europę. Udać się do tak egzotycznych miejsc, jak Argentyna, Brazylia albo Czarny Ląd czyli Afryka. Można pojechać na środkowy wschód - do Jordanii, Iranu. Wówczas się okaże, iż koniem pociągowycm w tych krajach był i w dużym stopniu nadal jest nosaty Merc. Merc a potem długo, długo nic. Czasem są jeszcze Skanie, czasem stare Volvo, Bedfordy, Hino, stare radzieckie wytwory i co kto jeszcze chce. Nieważne. Nosaty Merc królem szos Trzeciego Świata jest i basta.
Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła swego czasu Królewska Droga w Jordanii, biegnąca z Ammanu przez skaliste góry do portu Akaba. Na początku lat 90-tych był to szlak, którym zablokowany Irak usiłował eksportować ropę. Tysiące, tysiące nosatych Merców - cystern krążyło wówczas wahadłowo miedzy Irakiem a Akabą. Pamiątką po ułańskiej fantazji filipińskich szoferów i po kiepskim stanie ich wozów były liczne wraki w przepaściach jordańskich gór. To one zrobiły na mnie wrażenie. Oglądając wypalone Mercedesy podświadomie wspominałem opowiadanie Marka Hłaski. Nosiło chyba tytuł "Następny do raju". A film na jego podstawie to "Baza ludzi umarłych".

 

 

 

Powrót
Back