"Jak weźmiesz mapę Australii to przypomina jakąś niekształtną plamę. Jak kawałek ciasta rozwałkowany na stolnicy.
U góry ktoś kawałek wyciął i zabrał a u dołu mały kawałeczek sam odleciał. Ten mały kawałeczek to wyspa Tasmania.
I na tym małym, dolnym brzuszku obok Tasmanii znajdziesz trzy największe miasta - Sydney z prawej, Melbourne w środku i Adelaide z lewej.
Jak połączysz linijką Sydney i Adelaide to odetniesz mały kawałek ciasta, po którym mniej więcej się będziemy poruszać i tam możesz szukać,
co cię interesuje. Żeby objechać resztę, trzeba mieć rok i wór pieniędzy a nie trzy tygodnie"
TAK NAPISAŁ MÓJ KOCHANY MĄŻ
No, właśnie! Kilka słów wyjaśnienia. Z wyprawą do Australii nosiliśmy się od dawna. Nowa Zelandia może być geograficznie najdalej położonym od Polski krajem, prawdziwym "końcem świata". Lecz na hasło "antypody" to właśnie Australia działa na wyobraźnię, przywołując różne skojarzenia. A to dziwaczna fauna z kangurami na czele, a to dzikie krajobrazy, z czerwonym Uluru i morderczymi pustyniami, a to prymitywna sztuka Aborygenów. Dla Marzenki Australia to była kraina, gdzie tylko motyle nie są jadowite. Długo musiała oswajać się z myślą i nabierać odwagi wobec węży, skorpionów, pająków i innego plugastwa, nim nadeszła pora zrealizować kolejną Wielką Wyprawę Samolotową. Kiedy już raz decyzja zapadła trzeba się było zabrać za organizację, planowanie trasy. Byłem akurat w podróży służbowej, gdy Marzenka w mailu zapytała mnie, o których rejonach Australii ma czytać, gdzie będziemy a gdzie nie. Wówczas odpisałem jej to, co zostało przytoczone na wstępie, a ona cytat zapisała i użyła jako motto do naszego dziennika wyprawy.
Trasa naszej wyprawy po Australii.
Źródło mapki: Wikipedia.
Australia jest najmniejszym kontynentem, lecz i tak okazuje się przeogromna, gdy się ją chce zwiedzić. Nie da się chyba zrobić tego rzetelnie za jednym zamachem. Można próbować na wiele sposobów. Wszystko zależy od własnych zainteresowań, a jeszcze bardziej od czasu i pieniędzy. Naszą wyprawę można by zatytułować "Australia, część pierwsza". Taki właśnie miałem na nią pomysł - zacząć z jednego końca, skupić się na najbardziej cywilizowanej i zaludnionej części, południowo - wschodniej.
Ogólnie odbyło się to tak. Przylecieliśmy do Sydney. Pozostaliśmy tam parę dni, by zwiedzić metropolię. Potem wynajęliśmy samochód i wyruszyli w okrężną trasę wzdłuż wybrzeża. Przez Canberrę i Melbourne dotarliśmy do Adelaide. Tam zawróciliśmy w głąb kraju i dotarli do Port Macquarie na wschodnim wybrzeżu. I już niestety trzeba było wracać do Sydney, a stamtąd - do domu. Wypróbowanym w Nowej Zelandii sposobem, zarezerwowaliśmy sobie wcześniej tylko wygodny hotel w Sydney i samochód. Poza tym zatrzymywaliśmy się na noclegi tam, gdzie nas oczy poniosły, w przypadkowo napotkanych motelach. Nie dotarliśmy więc ani do Uluru, ani do Queenslandu, krainy krokodyli, że o Australii Zachodniej nie wspomnę. Może kiedyś jeszcze się uda?
Polecieliśmy do Australii w lecie. Tam jest wówczas zima. Na zwiedzanie pora najlepsza. Jadowite stwory śpią. Nie ma kłopotów z noclegiem ani tłumów przy największych atrakcjach. I nie dokuczają upały. Poza tym pogoda jest super, można surfować, choć na plażowanie raczej za zimno. Dla nas zima miała tylko jeden minus - zamknięto zaśnieżone drogi w górach, odcinając nas od możliwości dotarcia do Góry Kościuszki. Udało się ją zobaczyć tylko raz, z bardzo dużej odległości.
Jako relację z wyprawy, zamieszczam w całości Dziennik Podróży. Potencjalnym czytelnikom może się wydać zbyt nudny, niedopracowany, surowy i czasem nieadekwatny. Ale jest taki, jaki jest bo powstawał właśnie TAM. Na bieżąco. Dzień po dniu. Zapytacie, czemu się tak męczę, zamiast opisać wszystko w skrócie? Bo nasza wyprawa była tego warta! Należy się to ode mnie Australii!!!
Jeszcze słowo wyjaśnienia na temat tytułu. "Tomek w krainie Kangurów" Alfreda Szklarskiego był lekturą, którą poleciłem Marzence na wyprawę. I choć sam autor nigdy w Australii chyba nie był, to jego opisy krainy kangurów bardzo mile się porównywało z rzeczywistością w czasie podróży. Kto nie czytał - gorąco polecam!
Dzień 1. Warszawa - Frankfurt i lot, lot, lot
Dzień 2. Bangkok - Sydney
Dzień 3. Zwiedzanie Sydney. Most, The Rocks, Opera
Dzień 4. Zwiedzanie Sydney. Muzeum Morskie, Oceanarium
Dzień 5. Zwiedzanie Sydney. ZOO Taronga
Dzień 6. Sydney - plaża Bondi - Royal National Park - Berrima
Dzień 7. Berrima - wodospad Fritzroy - Goulburn - Canberra
Dzień 8. Zwiedzanie Canberry. War Memorial, Parlament, Muzeum Narodowe
Dzień 9. Canberra - Bingi Bingi Point - Narooma - Eden
Dzień 10. Eden - jaskinie Buchan - Morwell
Dzień 11. Morwell - Wilsons Promontory - Philipp Island - Melbourne
Dzień 12. Zwiedzanie Melbourne
Dzień 13. Melbourne - Geelong - Bells Beach - Split Point - Apollo's Bay
Dzień 14. Apollo's Bay - Wybrzeże Wraków - 12 Apostołów - Portland
Dzień 15. Portland - jaskinie Naracoorte - Adelaide
Dzień 16. Zwiedzanie Adelaide
Dzień 17. Adelaide - Barossa Valley - Barmera - Berri - Mildura
Dzień 18. Mildura - Swan Hill - Echuca
Dzień 19. Echuca - Barmah - Beetchworth
Dzień 20. Beetchworth - Bathurst
Dzień 21. Bathurst - Katoomba - Trzy Siostry - Góry Błękitne - Lithgow
Dzień 22. Lithgow - Windsor - Singleton - Maitland - Hawks Nest
Dzień 23. Hawks Nest - Bulahdelah - Sugar Loaf Point - Port Macquarie
Dzień 24. Port Macquarie - Newcastle - Norah Head - Gosford
Dzień 25. Gosford - Sydney. Zwiedzanie Darlington
Dzień 26. Zwiedzanie Sydney
Dzień 27. Pożegnanie Sydney. Lot Sydney - Bangkok - lot, lot...
Dzień 28. Lecimy, lecimy... Frankfurt - Warszawa