Każde miejsce na Ziemi, ma tylko jedne antypody czyli najbardziej oddalony punkt, położony po przeciwnej stronie globu. Jest to drugi koniec świata. Dla Polski antypody wypadają na oceanie a najbliższy ląd to Nowa Zelandia. Drugi koniec świata. Geograficznie i matematycznie. Koniec, kropka. Wszak na co dzień nie sugerujemy się geometrą. Ona nie działa na psychikę. Na nią wpływ mają klimat, oglądane krajobrazy, inne kultury. Psychicznie odnajdujemy coraz nowe krańce świata, dużo bliżej położone.
Japonia to nie koniec świata, lecz z pewnością jest daleko, z pewnością jest bardzo inna i z pewnością warta odwiedzenia.
Każde dziecko wie, że Japonia to kraj kwitnącej wiśni, sushi, gejsz i samurajów. Pewnego razu przyszło nam do głowy, by się tam wybrać.
Właśnie po to, by zobaczyć kwitnące drzewa wiśniowe i zjeść dobre sushi.
Wiśnia to wiśnia. Piękny kwiat, smaczny owoc i... wiśniówka. Sentyment do wiśni wzrósł znacznie od czasu, gdy Marzena zajęła się produkcją własnej wiśniówki.
Piersiówka z tym lekarstwem towarzyszy nam od jakiegoś czasu we wszystkich zimowych spacerach. Nie zaszkodzi mieć ją leczniczo pod ręką i letnią porą.
Każdy, kto oglądał "Rozmowy kontrolowane" czyli dalszy ciąg "Misia", wie, że "dwie takie wypijesz i masz komplet". Chodziło o komplet witamin, oczywiście.
W Japonii rosną setki gatunków wiśni. Wiosną zakwitają na krótko wszystkimi różowymi odcieniami - od czystej bieli do karminu. Wybijają się z szarego na ogół,
wczesnowiosennego tła i są wszechobecne. Na krótki wiosenny tydzień Nippon staje się rzeczywiście Krajem Kwitnącej Wiśni.
W Japonii wiśnie sobie kwitną, cieszą oko licznych turystów a przede wszystkim samych Japończyków. A potem dojrzewają i cieszą już wyłącznie zgraje ptaków.
Dla mnie, jako wielkiego miłośnika wiśniówki było wielkim zaskoczeniem, że owoce są tam praktycznie bezużyteczne. Zmarnowane, nie bójmy się użyć tego słowa.
Zmarnowane, jak stoi w tytule. A przecież można by wyprodukować z nich morze wiśniówki, która się wspaniale komponuje z surową rybą...
Wyprawę do Japonii przygotowaliśmy z odpowiednim wyprzedzeniem. Już kilka miesięcy wcześniej trudno o miejsca w samolocie i w hotelach. Zwłaszcza w czasie, gdy zakwitną drzewa wiśniowe. Tak się ułożyło, iż mogliśmy sobie pozwolić na bardzo krótki wyjazd, chcieliśmy więc, by wypadł w okresie kwitnienia wiśni, który jest krótki - trwa zaledwie tydzień. Trzeba mieć trochę szczęścia, wszystko zależy od pogody w danym roku. Łatwo można przybyć za wcześnie lub się spóźnić. Nam się udało, trafiliśmy w dziesiątkę. Jednym z najlepszych miejsc, by kwitnące wiśnie podziwiać, jest Kioto. Krótki wyjazd, więc Japonia w pigułce. Na kwitnących wiśniach się nie kończy a Kioto dostarcza rozlicznych atrakcji. To taki japoński Kraków. Starodawny stołeczny gród, jakimś cudem przetrwał wojnę. Miasto pełne zabytków i relatywnie nieduże. Gdy się ma wygodne buty, można je przemierzać na piechotę. Korzystaliśmy z tego taniego i pewnego środka transportu, ile się dało.
Wykorzystaliśmy te parę dni do oporu. Odwiedzając świątynie shinto i buddyjskie. Przemierzając parki i cudowne ogrody. Zamki, pałace i dzielnice gejsz. Kwiaty wiśni były wszędzie. Rzekłbym, iż mnie prześladowały.. Wiele drzewek na uboczu mogliśmy mieć wyłącznie dla siebie. Inne, położone przy uczęszczanych, turystycznych szlakach były oblegane, obfotografowywane, szkicowane. Ekscytowali się nimi nie tylko europejscy turyści, najwięcej było Japończyków. W parkach całe rodziny rozkładały się pod drzewami wiśni z piknikami. By zajadać przysmaki, popijać i kontemplować wiosenne święto.
Bariera językowa nie dała nam się szczególnie we znaki. Pomimo powszechnej nieznajomości angielskiego. Ludzie byli uśmiechnięci i życzliwi, choć nie rozumieliśmy słowa z tego, co mówią. Spotkały nas tylko dwie małe niedogodności. Nasze polskie telefony nie działały i mogły służyć wyłącznie jako budzik. A nasze karty zostały zignorowane przez wszystkie bankomaty. Trzeba było wymienić nieco gotówki a potem już można było do woli delektować się inną kulturą.
I mnie i Marzenie ogromnie się w Japonii podobało. Nie było trzęsienia ziemi. Wszystko działało perfekcyjnie. Wszystko nam smakowało. Od ulicznych ośmiornic z grilla po sashimi. No i sake oczywiście. Picie sake weszło podczas naszego pobytu w Japonii do codziennego rytuału.
Miałem ambitny plan, by zgodnie z tradycją Wielkich Wypraw Samolotowych przelać na internetowy papier cały nasz dziennik podróży. Dzień po dniu.
Zrobiłem to z tak zwanymi mieszanymi uczuciami, starając się w jamimś stopniu przetłumaczyć swoje dzikie zapiski na język polski.
Nie ma się co łudzić - to żaden reportaż, żaden opis, zaledwie robione pospiesznie, na gorąco notatki. Niewiele z nich można się o Japonii dowiedzieć.
Dzień 1. Lot Warszawa - Frankfurt - (...) gdzieś nad Azją
Dzień 2. Lot (...) - lotnisko Kansai. Pociąg do Kioto. Ścieżka Filozofów, ogród Ginkakuji
Dzień 3. Kioto - ogród Ryoanji, ogród Kinkakuji, kompleks Daitokuji, dzielniaca Gion.
Dzień 4. Kioto - zamek Nijo, ogrody cesarskie Kyoto Gosho, świątynia Kyomizu, stare Kioto,
Dzień 5. Wycieczka do zamku Himeji
Dzień 6. Kioto - park Maruyama, świątynie Chion'in i Shoren'in i tak ogólnie po mieście.
Dzień 7. Pocigiem na lotnisko Kansai. Lot Osaka - Frankfurt - Monachium - Warszawa.