Dzień 2 wyprawy - poniedziałek, 29 marca 2010

Godz. 22:00 czasu miejscowego (7 godzin do przodu). Pokój 815 hotelu Gimmond w Kioto.

A więc jesteśmy już w Japonii. I już pod wrażeniem. Ale wszystko po kolei.
Lot z Frankfurtu odbył się bez problemów. Jakiś młody, skośnooki dżentelmen zgodził się bez trudu zamienić miejscami z Marzeną, więc siedzieliśmy obok siebie. Odlot był planowy. Wkrótce po starcie podano kolację. Ciekawostką było, iż szybko skończyły się posiłki w wersji "japońskiej". Ja załapałem się na kolację, na śniadanie już nie. Szkoda, że ankieta Lufthansy była w poprzednim locie, teraz bym do niej dodał jeszcze coś od siebie... Spaliśmy smacznie aż do śniadania a potem już lądowanie w Osace. Na lotnisku Kansai, usypanym na morzu. Pierwsze spotkanie z Japonią to zapis linii papilarnych i twarzy przy kontroli paszportów. Nasz bagaż przyleciał, bez problemów przechodzimy przez celników. I tam właśnie, na lotnisku, na przylotach, okazuje się, jaki to dziki, nieprzyjazny kraj. Telefony nie działają... To ponoć normalne. Można tu wynająć specjalne telefony. Obejdzie się... Długi czas szukamy bankomatu. Dwa działają zachęcająco, lecz tylko wydrukowują informacje, że nic nie wypłacą. Ale numer - nigdzie w świecie tak nie było poza ultra dzikimi krajami/miejscami. Japonia dołączyła do tej listy. Na szczęście mam gotówkę i wymieniam trochę euro na początek. Z lotniska na dworzec kolejowy. Stoimy w kolejce, jak po bilety lotnicze i kupujemy bilety do Kioto, jak również na powrót na lotnisko. Ja się nie umiem zachować - kłaniać się panience, przestawiłem jej kalendarz na biurku, itd. Wsiadamy do wagonu bez miejscówek i o 9:46 odjazd. Przylot był po 8:00 rano czyli ponad 1,5 godz. "zmarnowane" na lotnisku.
Jazda do Kioto spokojna, bez pośpiechu - 1 godz. 15 min. Po drodze ciągle tereny ciasno zabudowane małymi domkami. Dwa przystanki. Poranek słoneczny, widoki ładne. Dopiero przed Kioto chmury i mżawka.
Na dworcu w Kioto kręcimy się chwilę po ultra nowoczesnym budynku. Szukamy centrum informacji turystycznej. Znajdujemy je na 2 piętrze. Dużo tam ludzi a my nie znajdujemy żadnych ciekawych materiałów. Jest po 11. Ruszamy pieszo, główną ulicą Karasuma dori. Marzenka widzi pierwsze kwitnące wiśnie i jest zachwycona. Tuż za dworcem pierwsza drewniana świątynia a dalej głównie budynki banków. Wylegają z nich tłumy w garniturach i panie w mundurkach, by zjeść szybko lunch. My też chcemy coś zjeść, wypić, lecz trudno nam się na coś zdecydować. Przed godziną 13 odnajdujemy nasz hotel Gimmond. Po drugiej stronie ulicy w piekarni - cukierni jemy skromne, drugie śniadanie. I zaraz wracamy do hotelu, by się zameldować. Nasz pokój jest całkiem przyzwoicie urządzony. Można zaparzyć herbatę. Największą trwogę wzbudza zelektryfikowany kibelek. Nie ma angielskich kanałów w TV. Zapomnieliśmy złączek do prądu - nie ma jak ładować aparatu...
Ok. 14 ruszamy w miasto. Naszą ulicą Oike dori w stronę rzeki a za nią dochodzimy do terenów świątyni Heian Jingu. Potężna brama na wejściu, potężny drewniany budynek, piękne drzewa typu bonsai dookoła i kwitnące wiśnie. Kwitnące wiśnie! Te obrazki będą się powtarzać. Ogrody przy świątyniach są zwykle płatne - my się na razie nie decydujemy wchodzić. Jest dużo turystów. Troszkę słońca lecz straszą ciemne chmury i zimny wiatr. Dochodzimy do kompleksu świątyni Nanzen-Ji. Kolejne, imponujące, drewniane budowle. Szczególnie brama Sanmon i ceglany akwedukt. Obok świątyni Eikando odnajdujemy początek Ścieżki Filozofów. To uliczka biegnąca wzdłuż kanału obsadzonego drzewami wiśni. Wiśnie właśnie kwitną i to wabi tłumy turystów. Idziemy ponad godzinę. Marzenka raz po raz fotografuje różowe kwiatki. Wokół mniej lub bardziej okazałe domostwa przy wąskich uliczkach. Od czasu do czasu deszcz przechodzący w mokry śnieg. Zrobiło się naprawdę zimno. Docieramy do wejścia na teren ogrodu przy świątyni Ginakuji. Tu wreszcie kupujemy bilety i wchodzimy. Zwiedzanie pięknego parku, pełnego skałek, krzewów i drzewek, rosnących pośród mchu nieco surrealistyczne przez opady mokrych, gęstych płatków śniegu. Przy wejściu usypana z piasku góra Fuji i jeszcze jeden piaskowy twór - wyspa. Samego terenu świątyni generalnie się nie zwiedza. Kończymy zwiedzanie po 17:00 - turyści znikają i sklepiki oraz lokale przy uliczce prowadzącej do świątyni gwałtownie się zamyka. A my chcemy coś zjeść, wypić. Przy końcu Alei Filozofów zachęca otwarty lokalik. Grupa z Rosji raczy się tam zakąskami i grzanym sake. Siadamy i jemy po misce zupy z makaronem o dziwnym smaku. Do tego piwo Kirin i gorące sake, podawane w małej, ceramicznej buteleczce i takich też kieliszkach. Sake ma łagodny smak i gładko wchodzi. Raczej słabe, o lekko cytrynowym smaku. Wychodzimy. Robi się prawie ciemno. Aleja Filozofów całkiem opustoszała. Sąsiednie uliczki pełne drewnianych domów również. Miasto jak opuszczone.
A'propos. Spotyka się tu bardzo dużo obcokrajowców, aż dziw bierze na słabe dostosowanie do nich (oszczędne opisy po angielsku i słaba znajomość języka). Jedna z Rosjanek mówiła po japońsku! Gdy mijamy teren świątyni Heian i sąsiednich muzeów i bibliotek okazuje się, że nie dotrzemy do hotelu bez wizyty w WC - trzeba wejść do jednej kawiarni. Musimy tam zamówić coś dla 2 osób. Zamawiamy piwo, bo jest w cenie kawy, duże, półlitrowe. Możemy wtedy skorzystać z WC...
W pobliżu hotelu napotykamy sklep spożywczy. Kupujemy coś do jedzenia i picia. I już do bazy. Tu musimy się chwilkę zdrzemnąć, bo jesteśmy osłabieni. Potem delektujemy się herbatą i szukamy czegoś ciekawego w japońskiej telewizji.

Marzena: Nie spodziewałam się, że w Japonii będzie tak zimno. Mimo to kwitną wiśnie i jest zielono (różne kolory zieleni). Widzieliśmy również ogromne drzewo z mandarynkami! Owocowało już!!! Kwitną też magnolie, jest dużo bratków i innych ładnie kwitnących kwiatów. Idąc z dworca do hotelu podziwialiśmy ich "hopla" na punkcie kwitnących wiśni. Tak, jak u nas na 3 maja wiszą flagi tak "u nich" wiszą sztuczne gałązki kwitnących wiśni.

                           

Pierwsze kroki na ziemi japońskiej - lotnisko Kansai i ultranowoczesny dworzec w Kioto.

      

Wieża w centrum Kioto - dobry punkt orientacyjny.

                    
             

Historia wygląda z każdego podwórka na pozornie współczesne ulice.

                           

Heian Jingu - pierwsze spotkanie z egzotyką świątyń Shinto.

                           

                           

Marzenka i kwiaty wiśni - spacer słynną Ścieżką Filozofów.

                                         

Ogród przy świątyni Ginakuji, chwilowo w gęstych opadach śniegu. Dla nas najdziwniejsze jest to, że wszędzie zamiast trawy rośnie mech.

      

Atrapa potraw w restauracji - takie sugestywne, plastikowe menu.
Bardzo ułatwia zamawianie potraw.

<<< Poprzednia strona        Następna strona >>>

Powrót na początek
Back to beginning