Dzień 3 wyprawy - wtorek, 30 marca 2010

Dzień chłodny ale ogólnie słoneczny. Bez śniegu i innych niespodzianek.

Mimo szczerych chęci, dopiero o 9:00 opuściliśmy hotel i ruszyliśmy w miasto. Zgodnie z założeniem, chodziliśmy tylko pieszo. Najpierw do głównego skrzyżowania, obok muzeum manga i boczną uliczką do bramy zamku Nijo. Obchodzimy zamek bokiem i idziemy kawał drogi różnymi bocznymi drogami na płn. zachód. Podziwiamy japońskie życie - małe auta zaparkowane na milimetry od ścian, doniczkowe ogródki. Mijamy przejazd kolejowy i zabudowania jakiegoś uniwersytetu. Dochodzimy do pierwszego celu po ok. 1,5 godz. marszu. To ogród Zen przy świątyni Ryoanji. Żeby dojść do samego, słynnego skalnego ogródka trzeba zdjąć buty. Dziś ludzi, jak zwykle dużo, lecz da się znieść. Na zagrabiony żwir spadły resztki śniegu z dachu, drzewa zalesionych gór wokół miasta też ośnieżone. Skalny ogród oczywiście słynny i piękny, nie ma się co rozpisywać. Dla mnie ciekawostką był mur z gliny, gotowanej w oleju i kobita robiąca ozdobne zapisy w jakichś pamiątkowych książeczkach. Marzenka zachwycała się ogrodem - ozdobnym stawem z wysepką i mechowymi laskami. Rzeczywiście pięknie, lecz co zrobić. Trzeba ruszyć dalej. Do pobliskiej świątyni Kinkakuji ze słynnym Złotym Pawilonem. Tu ruch również duży, może nawet większy, niż przy ogrodzie skalnym. Nawet polski język usłyszeliśmy a dwie Polki się mnie pytały o drogę do ogrodu Zen. Tu, jak wszędzie, są skalne krajobrazy, mchy, drzewa bonsai i kwitnące wiśnie. To wszystko nie pozwala Marzenie przejść obojętnie. Największe atrakcje, to niedostępny Złoty Pawilon, co jest kopią starego pawilonu, herbaciarnia na górce. Robimy zdjęcia i podziwiamy. Czas ruszać dalej, bo już po południu. Idziemy kawałek ulicami na wschód. Zjedliśmy skromny lunch (makaron z krewetkami i chińskie pierogi + piwo) po drodze. Dochodzimy do dużego kompleksu świątyni Daitokuji. Tych świątyń i różnych zakątków jest tak wiele, że się trudno połapać. Na szczęście większość można podziwiać tylko z zewnątrz. Już trudno powiedzieć, co widzieliśmy a czego nie. Chyba na początek oglądamy Imamaiya Jinja a potem płatny ogród Daisen-in. Ogród piękny. Niestety nie wolno tam robić zdjęć. Trzeba (jak w Ryoan) zdjąć buty. Ale jest tak czysto, że skarpety się nie brudzą. Atrakcji dużo - ogród żwirowy z dwoma "kupkami soli" i drzewem w rogu, pawilon ze słowiczą podłogą, do którego można wejść (pawilon zrobiony z cienkiego drewna i przesuwne drzwi są papierowe, ponieważ po wojnie Onin brakowało grubego drewna). Obok pawilonu jeszcze ogród krajobrazowy - skalno - drzewno - żwirowy, pełen symboliki. Między innymi góra skarbów, wyspa - żółw i wyspa - żuraw. Bardzo nam się tam podoba. Kompleks świątyni to bardzo skomplikowany labirynt. Na większość podwórek wstępu nie ma. Powoli idziemy bocznymi uliczkami, kierując się w stronę naszego hotelu. Gdy trafiamy na pierwsze wejście do ogrodów pałacu cesarskiego, nie wahamy się ani chwili. Sam pałac niedostępny lecz ogród jest potężny. Marzenka znów dostaje oczopląsu na widok starych drzew i różnych kwitnących wiśni. Po parku rozsiane historyczne pamiątki. Olbrzymi teren. Postanawiamy jeszcze pospacerować przed powrotem do bazy. Najpierw jednak wzmocnienie - po ogrodach cesarskich zaglądamy do francuskiej piekarni i jemy bułki: czosnkową i bekonową. Przechodzimy niedaleko od hotelu i docieramy do bardzo ruchliwej ulicy handlowej Kawaramachi. A nią do mostu w pobliżu dzielnicy gejsz i rozrywek Gion. Walą tam tłumy turystów. Uliczki wąskie a ta najbardziej słynna Hanamikojo jeszcze na dodatek pełna taksówek. Po zmroku, wśród tłumów turystów wypatrzyliśmy parę gejsz i maiko (uczennic). Kręcimy się po bocznych, wąskich uliczkach, pełnych czerwonych latarni. Ale powoli nas to nudzi, pora wracać bo mocno czujemy nogi. Idziemy na północ i do mostu Sanjo. Potem krytym deptakiem handlowym do "naszej" alei Oike dori. Jeszcze tylko zakupy w "naszym" Family Mart. Okazuje się, że mamy już dużo "naszych" miejsc w Kioto. W hotelu próbuję pożyczyć zwodzijkę do wtyczki (zapomniałem swoich adapterów), niestety już nie mają. Więc coś kombinuję z kablami żeby naładować telefon (służący tylko jako budzik) i aparaty fotograficzne. Pijemy sake z małych słoiczków i gotujemy zupkę. Przeszliśmy dziś kawał drogi. Marzenka ogorzała od wiatru i trochę padnięta. I ja też czuję nogi... Lecz było warto. Kioto nasze!

                           

Żeby sobie popatrzeć na słynny skalny ogród Ryoanji, trzeba zdjąć buty.
Precyzja wykonania lekkich, drewnianych pawilonów jest dla inżyniera urzekająca!

                                  

Stąd się bierze wodę na ceremonialną herbatę. Ogród Ryoanji to nie tylko żwir i piętnaście słynnych kamieni.

                           

Ogród Kinkakuji ze Złotym Pawilonem.
Przewalają się tu tłumy turystów i nic w tym dziwnego, gdyż jest bardzo piękny.

                    

                    

Kompleks świątyń Daitokuji jest mniej znany i panuje tu błogi spokój. A atrakcji i ciekawostek tam nie brakuje.

                    

Ogrody wokół pałacu cesarskiego. Oczywiście tam też nie brak kwitnących wiśni.

             

Siedziba bezdomnego nad rzeką, pod jednym z mostów.

                    

Słynna dzielnica gejszy - Gion.

<<< Poprzednia strona        Następna strona >>>

Powrót na początek
Back to beginning