Dzień 6 wyprawy - Wielki Piątek, 2 kwietnia 2010

Rano padał deszcz, potem szybko przeszedł i cały dzień było sucho.

Przy śniadaniu pisaliśmy kartki do wysłania. Pobudka była wczesna, lecz ostatecznie wyszliśmy z hotelu po 9:00. Dzień poświęciliśmy na "nic konkretnego" czyli spacery po Kioto, delektowanie się tym miejscem, ostatnie zakupy i ostatnie zwiedzania. Najpierw poszliśmy do pasażu handlowego Teramachi, trochę się tam kręciliśmy i weszliśmy do ciągu hali targowej Nishiki. Są tam stragany z rybą, warzywami i co kto sobie życzy. Wszystko bardzo kulturalnie i czysto wystawione więc nawet nie śmierdzi. Najbardziej podobał nam się sklep z profesjonalnym wyposażeniem kuchni. Np. bardzo drogimi nożami, jak samurajskie miecze (inne dla prawo- i leworęcznych kucharzy). Dochodząc do Gion, dzielnicy gejsz, wrzucamy widokówki do skrzynki. Ciekawe, czy dojdą? Potem plączemy się po parku Maruyama. Trwają tam przygotowania do pikników pod drzewami wiśni. Marzenka nadal nie może się oswoić z widokiem wielu kwitnących drzew wiśni, młodych i starych. W jednym punkcie jest bardzo dużo kruków. Ludzie już się tu kręcą. Jemy pierwszą przekąskę - smażone kuleczki z ośmiornicą w środku. Takie sobie... Idziemy do tej wielkiej świątyni drewnianej Chion-in. Najpierw gigantyczna brama, wyżej niej wiele budowli, w tym wielka świątynia. Marzenka zdejmuje buty i wchodzi do świątyni, gdzie właśnie odprawiają swoje gusła. Teren świątyni rozległy lecz się długo nie zatrzymujemy, bo tu podobnie jak w innych kompleksach świątynnych. Idziemy dalej. Świątynia Shoren-in z pięcioma gigantycznymi drzewami kamforowymi z przodu. A w środku kompleks niewielkich, typowo japońskich pawilonów i ogród. Zwiedzanie w dwóch etapach, za standardową opłatą po 500 jenów. Najpierw bez butów pomieszczenia wewnątrz (typowe maty tatami, drewniane werandy i gdzie - niegdzie kapliczki), a z wnętrza pomieszczeń podziwia się klasyczny japoński ogród na zewnątrz. Można siedzieć i kontemplować, można szkicować. Można ubrać buty i wejść do ogrodu przez przejście - tunelik. Na końcu ogrodu gaj bambusowy i dzwon, w który walnąłem drewnianym "sercem" - tłuczkiem. Bardzo nam się tam podobało. Wróciliśmy tą samą drogą, przez park Murayama a potem ciągiem wąskich uliczek, pełnych turystów i sklepów pamiątkarskich. Po drodze zrobiliśmy dwa skoki w bok - do wysokiej pagody Yasaka i do gigantycznej, betonowej rzeźby buddyjskiego bóstwa Kannon. Jest to ichnia odmiana grobu nieznanego żołnierza. Palimy tam kadzidełka, rozglądamy się, wchodzimy do kapliczki żołnierzy - cudzoziemców i nawet wchodzimy do środka Buddy. Wszędzie wiśnie, wiśnie, wiśnie!!! Idąc dalej podziwiamy rikszarzy i szukamy w niezliczonych sklepach pamiątkarskich nalepki z flagą Japonii. Bezskutecznie. Są wisiorki do telefonów, magnesy na lodówki. Nalepek nie ma! Pod świątynią Kiyomizu-dera zakręcamy i schodzimy do Higashijo-ji. Idziemy w stronę dzielnicy Gion. Skręcamy na Yasaka dori, przechodzimy dzielnicą gejsz (dziś dużo ich widzieliśmy tu i tam, nie wiadomo, czy prawdziwych, czy nie). Przechodzimy historyczną, wąską uliczką Pontocho dori wzdłuż rzeki i dochodzimy do "naszej" knajpki Ganko sushi. Jemy tam wyśmienite i niedrogie zestawy sushi i sashimi. Płacimy za wszystko poniżej 3000 jenów. Robi się późno i już wiele czasu nam nie zostaje. Kręcimy się po deptakach handlowych. Zachodzimy do księgarni. Zgodnie z planem chcemy sobie kupić na pamiątkę jakieś "horrorystyczne" manga. Niestety, wszystkie manga w księgarni są opakowane żeby nie oglądać, więc nie wiemy, co jest w środku. Przez targowisko docieramy do wielkiego domu towarowego Daimaru. W suterenie bardzo imponujące stoiska spożywcze. Czego tam nie ma... Obfitość wszystkiego. Ale herbaty tam sprzedawane przypominają mi bardziej te nasze sklepy herbaciane. Wracamy do pasażu targowego i ostatecznie tam kupujemy zieloną herbatę - "normalną", japońską. Taką trzecią od góry, mimo to dość drogą (2100 jenów za 200 gram). Do tego dodali instrukcję obsługi. Po owych udanych zakupach udaliśmy się nad rzekę, żeby ukraść gałązkę wiśni. Zerwałem byle co, ponieważ Marzenka wpadła w panikę, że nas aresztują. Idziemy wzdłuż rzeki ulicą Kawabata, skręcamy nad kanał obsadzony wiśniami. Kwiaty wiśni są podświetlone (już ciemno) a ilość ludzi je fotografujących (biali i Japończycy) powalająca. Ostatecznie i my wyciągamy z plecaka aparat i robimy serię nocnych zdjęć, ostatnich z wyjazdu. Przy końcu alei wiśniowej jakaś impreza. To promocja albo wiec wyborczy. Dużo Japonek w kimonach. Dostaliśmy po puszce bardzo zimnej herbaty. Nie wiemy dlaczego, nie wiemy, o co chodzi. Nareszcie niedaleko stacji kolejowej Sanjo odnajdujemy księgarnię, gdzie manga nie są zaklejone i dość tanie. Kupujemy parę zeszytów na pamiątkę. Wracając do hotelu robimy ostatnie zakupy. Dziś sobie pozwalamy na jeden "słoiczek" sake więcej i na naszą ulubioną kolację - ja zupkę z nudlami w kubku a Marzenka "gluty" czyli oblane syropem kuleczki z ryżu, lub czegoś takiego, na patyku. Potem już pora się pakować. Jutro zjazd do bazy. Jaka szkoda! Tak nam się w Japonii spodobało... Cóż, jak trzeba, to trzeba!

                                                

                           

                           

                           

                           

                                  

Postanowiłem nie opisywać szczegółowo zdjęć, które tu zamieściłem. Powiedzmy, że zabraklo mi inwencji.
To po prostu Japonia a dokładniej Kioto. I my w Kioto, gdzie tak bardzo nam się podobało, iż żal było wyjeżdżać.

<<< Poprzednia strona       Następna strona >>>

Powrót na początek
Back to beginning