Niedziela w piątek czyli oddział położniczy w Adenie.

 

                 

Moja strona, poczęta w innym czasie i miejscu, przyszła na świat w takim jednym, położonym nad morzem hotelu w  Adenie. Tu był jej oddział położniczy. Najwięcej czasu mogłem jej poświęcić w niedziele, które, jak to w krajach arabskich bywa, wypadają w piątek. Pomyślałem że miasto zasłużyło tym sobie na wspomnienie. Aden – ta nazwa cos mi mówi. Byłem tu już przelotnie przed wielu laty lecz wiele nie pamiętałem.

 Aden nie należy do miast sławnych jakimiś wieżami Eiffla, nie jest też dla mnie nieznanym miastem – zdrapką. Aden należy do specyficznej grupy miast, co dobre czasy mają chyba za sobą. Miasto o chlubnej przeszłości i bardzo przeciętnej teraźniejszości.

                                                                  

W zacnym grodzie Elblągu mają poczucie humoru i na jednym z placów można tam znaleźć skromny pomniczek – nagrobek Województwa Elbląskiego. Wiele miast mogłoby sobie zafundować solidne pomniki o podobnej wymowie. To tutaj też.

Aden, niegdyś ważna kolonia brytyjska, strategiczny punkt zaopatrzenia na szlaku ku dalekiemu wschodowi. W dawnych dobrych czasach, gdy Bejrut nie był zrujnowanym gniazdem terrorystów lecz Paryżem wschodu, Aden wśród marynarzy uchodził za coś w rodzaju obecnego Singapuru – miejsca odpoczynku i korzystnych zakupów. Później miasto, choć nie pełniło roli stolicy pro-radzieckiego Jemenu Południowego, było jego główną metropolią. Po zjednoczeniu stolicą została Sana’a. Pamiątką po romansie z Sowietami są spotykane jeszcze Wołgi i zdezelowane radzieckie ciężarówki. O stołeczności świadczą opuszczone tu i tam urzędy. Wiele więcej z chwalebnej przeszłości nie widać. Port jest nadal dogodny, strategicznie położony lecz ruch statków niewielki. Pamiętam jeszcze z starych  książek czy geograficznych że notowano tu rekordowo wysokie temperatury, lecz tę informację muszę jeszcze zweryfikować.

Mój hotel  jest na skalistej wysepce – wygasłym wulkanie, połączonym ze stałym lądem laguną. Na każdej górze jakiś fort lub wieża obserwacyjna. Jeden taki fort nawet zdobyłem okupując to strumieniami potu. Dzielnica portowa u podnóża dzikich skał wygląda z dala bardzo malowniczo, jakby śródziemnomorsko. Wychodzę z hotelu i idę na spacer w tamtym kierunku. Mijam kolejne ulice, oglądam budowle i... nic ciekawego. Jeżeli są tu gdzieś stare, oryginalne  budowle, to giną wśród monotonnej szarej zabudowy z cementowych pustaków i betonu. 

                                                                    

Przenoszę zainteresowanie na ludzi. O kobietach wiele nie można powiedzieć poza tym, iż okryte od stóp do głów czarnymi habitami. Z dala przypominają stada kruków lub wron. Ale ja wolę je nazwać sympatyczniej: pingwiny. Skąd wiadomo, że to kobiety? Po rysach twarzy, co dziesiąta jej nie zasłania. Ciekawostka, że jest tu mnóstwo sklepów z damską kolorową, często frywolną odzieżą. Widać, jest wyłącznie do użytku domowego, zupełnie odwrotnie jak u nas... Mężczyźni, jak Szkoci, paradują we wzorzystych spódniczkach. Ten i ów dodaje sobie powagi noszonym za pasem sztyletem w zawadiacko wywiniętej, bogato zdobionej pochwie. Kałaszników w mieście nie wolno nosić, tylko na wsi. Prawie każdy jegomość z policzkiem wypchanym jak chomik. Czemuż to? W Jemenie nie ma alkoholu, nawet piwa. Za to można się rozweselić, żując qat. To liście drzewa, coś, jak liście koki, lekki narkotyk, który jest tu legalny i zażywany przez wszystkich. Liście wypychają im policzek, plują przy tym na zielono. Ideałem spędzania czasu jest tu odpoczynek w półleżącej pozycji  na boku, z ustami wypchanymi qat. Na to wszystko patrzy z góry, z licznych portretów wąsaty pan prezydent. 

 

Idę plażą. Jest odpływ i plaża bardzo szeroka. Piasek dziwny: przypomina czekoladową polewę z złotawym nalotem. Szkoda, że tu tak wiele śmieci pływa. Wracam do hotelu, do mojej prywatnej strony... 

 

Powrót
Back