Już tak jest, że służbowy przyjazd w dalekie a nieznane
strony
nastawia mnie do nich wrogo. Większość świata to głęboka prowincja: zupełne
pustkowia, wioski, miasteczka o których nikt nie słyszał. Gdy przydarzy mi się
trafić do takiego nieznanego miasta, podświadomie zakładam, że dziura, o której
nic ciekawego nie można powiedzieć. Nie wiem czemu, bo życie uczy raz po raz,
że
bywa inaczej. Pewnie, że bywają i takie okazje: nuda, brud, nędza i
mizeria. Wielokrotnie trafiają mi
się tytułowe miasta – zdrapki. Wystarczy w nich trochę pobyć,
popytać, poczytać, pochodzić. Zdrapać trochę nudnej farby szarzyzny, która
je okrywa a spod spodu wychodzi wzorek – niespodzianka. Wszystko, rzecz jasna,
dla kogoś, kogo takie rzeczy interesują. Mnie zawsze interesuje, gdzie trafiłem,
nawet jeśli mimo woli do zapadłej mieściny. Przykłady? Służę.
Chociażby taka trójca miast w chińskiej prowincji Anhui, rozłożonych na brzegu rzeki
Jangcy.
Ancing – Wygląda na duże ale chińskie miasta mierzy się inną miarą niż europejskie. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego ale wystarczy lekko drapnąć, by odkryć jego antyczność. Nadało nazwę całej prowincji choć teraz o czasach dawnej świetności nie przypomina nic poza klasztorem buddyjskim z wysoką pagodą. Za „moich czasów” budowano tam nowy wielki most na Jangcy, z pewnością stanie się symbolem miasta
Tongling – z jednej strony: to dopiero dziura! Z drugiej strony w Chinach obecność Mc Donalda i KFC świadczy o jakiejś randze miasta. Nic natomiast nie świadczy o bogatej historii. Ale co to była za historia! W starożytności poeci opiewali piękno Tongling. Miasto było znane z wydobycia metali i produkcji brązów. Do dziś jest to ponoć miedziowa stolica Chin... Sam byłem świadkiem wielkiego festynu „Festiwal Miedzi”. Był tu ośrodek ratowania ginącego delfina słodkowodnego baiji, ale chyba wszystkie delfiny wyginęły. Wiszący most na Jangcy, gdy go zbudowano w 1995 roku był jednym z najdłuższych na świecie (podobno, bo miejscowi lubią się przechwalać).
I wreszcie Wuhu. Podobno sam cesarz się wspiął na miejscową czerwoną górę by podziwiać widoki i pisać poezję. Miasto ma swoją prastarą świątynię buddyjską, kościół chrześcijański i starą wieżę nad brzegiem Jangcy. Przebiega jakiś starożytny kanał, aresztowano tu przed wojną komunistów, jest muzeum. Ale drapmy dalej. Wuhu to fabryka samochodów Chery – największego w Chinach prywatnego wytwórcy i największego eksportera. Z pewnością wcześniej czy później Chery pojawią się i na polskich drogach. Cała prowincja Anhui ze względu na przemysł samochodowy zwana jest chińskim Detroit! Kto zechce, ten się zorientuje, że Wuhu to baza lotnictwa, w której stacjonują nowoczesne myśliwce produkcji rosyjskiej. Po co tu? Ponoć do ochrony Tamy Trzech Przełomów przed potencjalnym katastrofalnym atakiem Tajwanu... Kto to wie? Wystarczyło trochę podrapać.
A takie Sucre w Boliwii... Kto słyszał o jakimś Sucre? A to jest taki ich Kraków – stara, konstytucyjna stolica, miasto uniwersyteckie. Tu był jeden z pierwszych zrywów niepodległościowych w Ameryce Płd. przeciwko panowaniu Hiszpanii. Lecz, co najciekawsze, w kamieniołomie Sucre jest olbrzymia, może największa w świecie kolekcja odcisków łap dinozaurów. Kilka tysięcy...
Nasze najukochańsze Stany nie gorsze, choć trudno uwierzyć, bo tutejsze miasta i miasteczka wyglądają, jakby pochodziły z jednej fabryki. Ale USA też mają miasta-zdrapki. Takie Texas City. Dziura zapadła jakich mało, tyle że z wielkim portem i rafineriami. Strach tam było chodzić po ulicy. Ale chodziłem. Wystarczyło się pokręcić, popatrzeć, podrapać. W 1947 r w porcie wyleciał w powietrze francuski statek. Setki ludzi zginęły. A części statku leciały i leciały. Śruba daaaleko spadła. W Texas City była pierwsza baza lotnictwa armii USA. I tu była najdłuższa na świecie "man made fishing pier" ni to grobla ni falochron. Na nim restauracje z owocami morza. Ach jakie tam były krewetki! Jeszcze mi ślina cieknie na wspomnienie.
I tak właśnie jest – przyjeżdżam gdzieś i jak tylko mam czas zaczynam drapać. No jasne, czasem na próżno. Drapię i drapię a pod spodem pusto – rzeczywiście nic ciekawego. Lecz zdarza mi się to relatywnie rzadko. Jaki jest największy port Australii? Melbourne? Sydney? Nie! Gladstone! O którym nikt nie słyszał. To co, że dziura! Ale ja tam byłem. Pewnego dnia będę miał dużo czasu. Rozwinę temat i powspominam więcej miast- Saltillo, Aracaju, Rewa, Malacky, Quingzhou, Yingde, Tournai. Nic nie mówiące nazwy a gdy podrapać – spod spodu wychodzą ciekawe obrazki.
Takie moje miasta – zdrapki.