English version Nasze wyprawy Polska wersja O nas Nasze miasta Rowery Nasza twórczość
(5kB)
Menu
Strona główna
O nas
Nasz domek i ogródek
Nasze miasta
Nasze wyprawy
Rowery
Twórczość
Nowości

20 stycznia 2008
Będąc w Adenie (Jemen) zacząłem tworzyć naszą prywatną stronę!

styczeń 2008
Umieszczam pierwsze historyjki o Warszawie i rzeszowskim WTC!

czerwiec 2008
Zamieszczam nieco dziwną gawędę o dawnych rzeszowskich ciężarówkach z własnymi ilustracjami.

listopad 2008
Zamieszczam gawędę o polowaniu na warszawskie kapliczki.

lipiec 2009
Zamieszczam gawędę o rzeszowskim morzu.

Kontakt
E-mail:
marzena@malecki.nazwa.pl
witold@malecki.nazwa.pl

Każdy ma gdzieś swoje własne miejsce, małą ojczyznę. Miastowy ma swoje miasto. My też mamy i to niejedno. Wszak nie chcemy tu robić krajoznawczego wykładu, to nie na nasze możliwości. Ciekawsze i prawdziwsze będzie krótko spojrzeć na miasta naszymi oczami. Bo każdy patrzy inaczej i okazuje się nieraz, że żyjemy obok siebie w tym samym miejscu a jakby na innych planetach, oddalonych o lata świetlne.

Rzeszów
(16kB)

Rzeszów - Mojżeszów, jak mawiali złośliwcy. To była mocno izraelicka, brudna, galicyjska pipidówka. Po wojnie nagle awansowana na stolicę województwa, z czasem zaczęła nabierać nieco szarego, gomułkowskiego sznytu i poloru. Gdy jako małe dziecko mogłem otworzyć ciekawskie oczka i pierwszy raz rozejrzeć się wokół, jak wyglądało to miasto? Skromnie, biednie ale chyba schludnie. Tu było moje centrum świata i punkt odniesienia. Mój prywatny południk Greenwich. Jakże mógłbym dostrzegać w nim szarzyznę, bylejakość i prowincjonalność?
Kiedy miałem jakieś 6 lat zobaczyłem Kraków. Z jego sukiennicami, obwarzankami, ZOO a przede wszystkim tramwajami. To dopiero była metropolia, zrobiła wrażenie! I już byłem bardziej krytyczny.
Może jednak dlatego każdą, nieliczną zresztą, zmianę, nową inwestycję dobrze zapamiętywałem. Kto pamięta budowę zapory, śp. hotelu Rzeszów, wiaduktu Śląskiego, tynkowanie odrapanego kościoła Bernardynów, założenie pierwszych świateł na rondzie? Ja dobrze pamiętam! Miasto się zmieniało powoli lecz nieodwracalnie. Rosło, doroślało. Apogeum naszego romansu przypadło w okresie szkoły średniej. Pieszo i rowerem poznałem tu każdy kąt, każdy kamień. Na studia wybyłem na drugi koniec kraju i... już nigdy nie byliśmy z miastem tak blisko.
Dziwna sprawa, rozwój człowieka dostrzega się i podziwia kiedy jest jeszcze mały i niczym nie wyróżniający. Z miastem jest odwrotnie. Im jest starsze i większe, tym bardziej wzbudza zainteresowanie. Moje miasto Rzeszów dojrzewa. Powoli staje się pełnoprawnym, średniej wielkości miastem Europejskim. Nie wszystko, co nowe mi się podoba. Zwłaszcza, że zaciera ślady miasta dzieciństwa. Z każdą wizytą w Rzeszowie wiążą się jakieś odkrycia. Jak wyrosło od ostatniego spotkania! Każda nowa przechadzka polega na ocenianiu: co nowego powstało a co starego znikło?
Czy takie odmienione miasto można jeszcze kochać? Nie wiem ale chętnie wrócę kiedyś, by tu mieszkać. I chciałbym, gdy znajdę więcej czasu (kiedy to będzie?) powspominać trochę ze starymi Rzeszowiakami na tej stronie.

Łańcut
(18kB)

Łańcut to moje rodzinne miasto. Tam się urodziłam, wychowałam i mieszkałam przez 28 lat. Jako osoba otwarta nie narzekałam na brak towarzystwa. Idąc przez miasto co chwilę mówiłam: "cześć" czy "dzień dobry". Spotykałam się ze znajomymi w wielu miejscach ale tak naprawdę to nie znałam Łańcuta. Mieszkając tam tyle lat nigdy nie zastanawiałam się na przykład jak miasto wyglądało dawniej. Miałam wiadomości wybiórcze, które potrzebne mi były w szkole lub te, które zapamiętałam zwiedzając zamek z przyjezdną rodziną. W Synagodze byłam raz w dzieciństwie z rodzicami. Mieszkałam "obok" więc co najmniej kilka razy dziennie koło niej przechodziłam. Po co miałam tam specjalnie chodzić? I tak było z wszystkimi ciekawymi miejscami Łańcuta. Jak to młoda osoba miałam wtedy inne zainteresowania. Ale mam miłe wspomnienia z Łańcuta.
W dzieciństwie uwielbiałam chodzić na morwy. Drzewo morwowe rosło przy ruchliwej drodze i dlatego rodzice nie pozwalali nam tam chodzić. No ale wszystkie dzieci mimo zakazów tam chodziły więc i ja musiałam. Chodziło się tam często, bo trzeba było sprawdzać czy dojrzewają, czy już są słodkie a później czekało się aż spadną. Drzewo było naprawdę wysokie i miało dużo owoców. Tym morwom nie można się było oprzeć... A jeszcze dochodził fakt, że to zakazany owoc!
Pamiętam, że w łańcuckim kinie "ZNICZ" byłam na swojej pierwszej randce. Znałam też każdy zakamarek parku. W końcu tam doszło do mojego pierwszego nieśmiałego młodzieńczego pocałunku z chłopakiem...
Na osiedlu 1 Maja pod gruszą siedziało się ze znajomymi do późna a starsi koledzy straszyli nas niesamowitymi opowieściami o duchach. Oj, nie raz bałam się wracać do domu. Przez pewien czas na dyskoteki do MDK chodziłam prawie co sobotę. Ach, co to były za dyskoteki! Dopiero w ósmej klasie można było chodzić do MDK na dyskoteki, ale ja już w siódmej klasie dwa razy tam byłam. Starsza siostra mówiła naszym rodzicom, że zabiera mnie do koleżanki... i szła sama a po mnie wstępowała wracając do domu. Byłam jej wtedy naprawdę wdzięczna.
Co niedzielę chodziłam na lody do Pasierbów. Były to najlepsze lody w Łańcucie... Obecnie mieszkam w dużym mieście - w Warszawie. Nie ma dzielnicy, której bym nie zwiedziła, o każdej mogę coś powiedzieć, wskazać zabytkowe i ciekawe miejsca. Są miejsca, które regularnie dla przyjemności zwiedzam i nigdy nie mam dość. Można by powiedzieć, że dojrzałam. Ale prawda jest inna. Witek - mój mąż zaraził mnie pasją do podróżowania, ciekawością kraju i świata. Coś co kiedyś wydawało mi się nudne i mało ciekawe teraz potrafi przykuć moją uwagę na długo. Ciągle mam niedosyt zwiedzania i zdobywania informacji. Z przyjemnością poszerzam własne horyzonty. I wstyd się przyznać, ale Warszawę znam lepiej niż Łańcut. Moim marzeniem jest odkrycie Łańcuta na nowo. Ponieważ tam już nie mieszkam zajmie mi to trochę czasu, ale powinno być to ekscytujące... Chciałabym z czasem dzielić się na tej stronie moimi odkryciami. Zapraszam więc za jakiś czas.

Polecam stronę Zamku - Muzeum w Łańcucie:
http://v2.zamek-lancut.pl/

Warszawa
(23kB)

Życie nam się tak ułożyło, że od wielu lat mieszkamy w Warszawie. Jednak warszawiakami się nie czujemy i nigdy nie będziemy. To dobrze, bo wciąż na nowo i na różne sposoby możemy odkrywać tego molocha, tę czarną dziurę, która (jak o tym pisze archeolog Zdzisław Skrok w książce "Mazowsze Nieznane", polecam), powoli wchłania i przygniata Mazowsze.
Lecz po co molocha odkrywać? To jest nasz sposób by go oswoić i sprawić, żeby nas nie straszył - dobrze go poznać a nawet polubić. Myślę, że jest to również jakiś sposób na oswajanie Londynów, Dublinów i innych Szanghajów w których można się czuć obco a wypadło z jakichś przyczyn tam żyć.
Mając krajoznawczo - historyczne lub estetyczne ciągotki można przemierzać Warszawę na różne sposoby. Jeśli robi się to systematycznie, w uporządkowany sposób, według jakiejś przewodniej myśli, to skromne spacerki można już szumnie nazywać częścią projektu. My zrealizowaliśmy lub realizujemy kilka takich warszawskich projektów. Głównie w oparciu o konkretne książki. Wyliczę je tu pobieżnie:

Pomysłów na wędrówki po mieście jest znacznie więcej. Jest na przykład ciekawa książeczka o szybko zanikających śladach ostatniej wojny, nieraz bardzo tajemniczych lub zaskakujących. Są ślady podmiejskich kolejek wąskotorowych. Itd., itp. Tylko ten nasz wieczny prześladowca, brak czasu nie pozwala...


Witold Małecki © 2008