Wyprawa pociągiem do Modlina, dalej rowerem przez Zakroczym do Czerwińska. Powrót okrężną drogą do Warszawy.

Kolejna poważna wyprawa rowerowa w okolice Warszawy. Poważna bo całodzienna. Miało nie padać i rzeczywiście nie padało tam gdzie byłem. (W Warszawie w międzyczasie lunęło a tam tylko pokropiło). Pochmurno było od rana i chłodno lecz się stopniowo rozpogadzało i w sumie większość trasy słonecznie.

A wyruszyłem w dawno nie odwiedzaną stronę. Pojechałem na dworzec Gdański zaokrętować na kolejkę podmiejską i stamtąd do Modlina. Przystanek kolejowy nadal tu straszy. Przez Modlin i jakieś zapuszczone zakamarki tej wielkiej twierdzy do drogi, tej bocznej na Zakroczym (ogólnie trzymałem się trasy opisanej w nowym przewodniku, choć z grubsza taką samą sam kiedyś zaplanowałem tylko pod włos). Zakroczym, jak wiadomo słynie z nieładu, by nie rzec syfu, ale jakoś tym razem starałem się go nie dostrzegać. Przez Zakroczymski rynek bez specjalnego zatrzymywania, byle zjechać nad Wisłę a zaraz potem ostro w górę na skarpę i odtąd bujanie się nieco góra - dół ciasnymi wąwozami i polnymi szutrówkami, trochę nieciekawych wsi. Cały czas gdzieś tam z lewej była Wisła, ale mało widoczna i niedostępna. Bodaj we wsi Mochty krótki postój na piwo Kasztelańskie za 2,30. W Smoszewie dziwny pałac - schronisko PTSM (i nic w nim więcej?). Za Miączynkiem dotarłem do najwęższego gardła trasy - trzeba objechać wąwóz - wysypisko, którego nijak przekroczyć i to objechać przez czyjeś podwórko a nawet dwa. Tu pomógł przewodnik, ja sam bym się tu nie pakował i objechał dużym łukiem. Za Wychódźcem nieco lasu potem mała pętelka i zjazd nad Wisłę prawie na dobre - koło stadniny piaszczystą drogą i okazalszych domków. Jak te stadniny się rozpleniły - wieś od miast się oddala a stajnie i obory się do nich wkradają. No to przynajmniej jakiś czas rzeka na wyciągnięcie ręki. Przed Czerwińskiem w górę jednak w bok od Wisły i tak jakoś docieram do ryneczku. Schodami do opactwa w górę na krótki fotostop i SMS do Marzenki. To jest punkt zwrotny lub waypoint wyprawy. Dalej wyruszam asfaltem w kierunku Płońska do Starego Radzikowa. Tu miały być według mojej całkiem już podartej mapy dwa grodziska. Jeśli się mapa nie myli to jednym z nich jest zarośnięty krzakami i pokrzywami dołek obok drogi - nic godnego uwagi. Drugi to trawiasty stożek - szczyt zarośniętego pagórka. Łatwy do znalezienia i zdobycia lecz nic na jego płaskim szczycie nie znalazłem. Ot, łyk z bidonu i dalej w drogę. Bardzo bocznymi wiejskimi drogami przez Stanisławowo (drewniany kościółek nie pociągający) Grodziec, Pieścidła do lasku w którym miało być kolejne grodzisko. Samo przedarcie się przez las na wylot i podążanie jego drugim skrajem w poszukiwaniu rzeczonego grodziska było najtrudniejszą częścią trasy - zarośla, pokrzywy, komary, wertepy i co kto chce. Nic nie znalazłem i z ulgą wróciłem na wiejskie, po większej części asfaltowane drogi. Ogólnie z wiatrem mknąłem przez Kamienicę, Złotopolice (tak, tak) i Trębki do samego węzła pod Zakroczymiem. Tu od strony drogi na Gdańsk przez niedokończone ogrodzenia przedarłem się na skraj fortu by zrobić zdjęcie pamiątkowe. Dalej już prosto do Modlina w sam raz na początku dziury w kursach pociągów - 2,5 godziny czekania. Co się miałem bałwanić tyle czasu - pojechałem do domu rowerem, najkrótszą trasą przez most w N. Dworze, Czosnków, Cząstków, Łomną do Łomianek. Droga wygodna ale monotonna. No i trasą rowerową przez Młociny do domu. Byłem wcześniej niż pociągiem jakieś półtorej godziny!

Jak tę trasę podsumować? A po co sumować? Jeżdżąc systematycznie w okolicach stolicy trzeba wcześniej czy później dotrzeć i tu. Widoki, zabytki, technicznie mało wymagająca trasa. Po prostu Stare Mazowsze. Pewnego dnia pociągnę ten kierunek dalej: do Wyszogrodu i Płocka. A co!

Powrót
Back