Data: 23-24 sierpnia 2010 r.
Baza: Zdynia
Uczestnicy: Bodzio, Robin, Marian, nowy Witek, Ja.
Dzień 1 – Zdynia – Magura Małastowska - przełęcz Żdżar – Klimkówka – Flasza - Uście Gorlickie - Kwiatoń - Zdynia
Dzień 2 – Nic, tylko powrót do domu!
XII Rajd Weteranów był pod wieloma względami odmienny od wszystkich poprzednich. Przede wszystkim nietypowy termin - koniec sierpnia. I to powszedni dzień a nie weekend. Niesłychane rzeczy. A więc nie wakacyjna zakąska ale deser po urlopie. Prezes biura podróży "Rajdy Weteranów Sp. z bardzo o.o." czyli Bodzio, twierdził , iż obrał taki termin specjalnie dla mojej wygody. Jeśli to prawda, chwała mu za dobry pomysł, gdyż po dwuletniej przerwie udało mi się znów dołączyć do peletonu weteranów. Ponadto wyjazd był w wersji light. Nie, żeby było lekko. Po prostu rajd był okrojony, jednodniowy. Za to w ten jeden dzień daliśmy z siebie bardzo wiele. Co prawda w przeddzień wyjazdu Bodzio zaplanował trasę ze dwa razy dłuższą. Tyle, że zabrakło nam dnia i, co tu ukrywać, sił...
>
>
Wybór okolicy, jak zwykle, nie był przypadkowy. Nawiązywał do ósmego rajdu sprzed czterech lat. Tamten wyjazd był chyba najbardziej zimny i deszczowy z deszczowych. Największe zuchy wymiękały. Trasy wówczas okrojono, niektórzy zwijali się wcześniej. Pozostał niedosyt i chęć powrotu w bardziej sprzyjających warunkach.
Tym razem bazą był skromny ale bardzo wygodny ośrodek w Zdyni, małej stolicy łemkowskich zjazdów. Najpierw poranny dojazd na miejsce ruchliwą poniedziałkową trasą przez Gorlice. Zakwaterowanie, niezłe śniadanie i bez zbędnej straty czasu - na koń! Na rozgrzewkę nieco monotonny, bo asfaltowy wjazd na przełęcz na Magurze Małastowskiej. Pierwszy postój na cmentarzu z I wojny. Potem obowiązkowa wizyta w schronisku PTTK i pamiątkowe fotki przy górnej stacji wyciągu, który właśnie zamienił się z orczykowego w krzesełkowy. A'propos fotografowania, to Bodzio, człowiek - orkiestra, oprócz wszystkich innych, pełni teraz funkcję oficjalnego fotografa wyprawy. Dlatego na każdym moim zdjęciu występuje teraz z aparatem.
Przejazd pasmem Magury do przełęczy Zdżar, był bez wątpienia najprzyjemniejszą częścią trasy. Łagodne, techniczne podjazdy i takież zjazdy. Były jeszcze siły. Potem szybko ich ubywało. Szczególnie na licznych asfaltowych podjazdach do Klimkówki. Tam pamiątkowa fotka z widokiem na zalew i znów odbicie w teren. Ten odcinek był oznaczony na mapach jako trasa rowerowa. A gdzie tam! Większość trasy to podjazd tak stromy, że prawie cały czas prowadzimy rowery a sił szybko ubywa. Za to zjazd zbyt stromy i nierówny by się rozpędzić i poczuć wiatr we włosach. Dopiero na asfalcie można było nieco poszaleć. Na rozstajach dróg przyszła trudna ale jedyna rozsądna decyzja: zamiast w stronę Hańczowej i dalej Wysowej odbijamy ku Uściu Gorlickiemu w poszukiwaniu żarcia. W centrum osady odnaleźliśmy gospodę w stylu GS, gdzie można zjeść smacznie i tanio.
>
Pełne żołądki zadusiły w nas do reszty bojowe nastroje. Bocznymi, wąskimi jednak asfaltowymi drogami, skierowaliśmy się w stronę bazy. Po drodze postój przy pięknej, drewnianej cerkwi z XVII wieku. Udało nam się nawet zwiedzić ją od środka i rzucić okiem na malowidła. Zwiedzanie zabytków to nieczęste wydarzenie na trasach weteranów. Do Zdyni dotarliśmy przez Regietów, podziwiając z oddali stadninę i naszą bazę sprzed czterech lat. A w bazie dobra kolacja i zasłużony relaks ze szklanką piwa, kieliszkiem wina czy innego trunku. Zasłużony, bo na, z górą 60-kilometrowej, trasie zrobiliśmy grubo ponad 1000 metrów przewyższeń. Niestety, następnego ranka czekało już tylko śniadanie, pakowanie i powrót do codzienności.
WOczywiście nawet tak krótki wyjazd obfitował w anegdotyczne przygody, które zapewne nie raz będziemy wspominać na kolejnych wyjazdach. Bo tak się to właśnie kręci: jeździ się po to by mieć co wspominać i by była okazja wspominać. Perpetuum mobile! Dobre to i raz do roku, jeśli nie można częściej
Dla mnie jeszcze jeden wniosek, taki bardziej osobisty. Niektórzy koledzy sprawili sobie nowe rowery. Bardzo wypasione maszyny. Na trasie okazało się, że nie były aż tak wypasione, by nie dało się ich, tu i tam, pod stromą górkę podprowadzić. Pomyślałem sobie, że nie ma się co obawiać najnowszej techniki, na nowym rowerze też da się pedałować. Nie ma strachu, że sam wyjedzie na stromy podjazd. Mój staruszek - Trek, pamiętający pierwszy rajd, z nowoczesnej techniki sam się stał weteranem. Weteran dosiadający weterana, to już chyba przesada? Nasze wyjazdy są dla czystej przyjemności bez podtekstów i ukrytych sensów. To nie ZBOWiD ani historyczna grupa rekonstrukcyjna! Słowem, postanowiłem nieodwołalnie na przyszły sezon sprawić sobie nowy, porządny rower do jazdy po górach. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...